Dobra Ewa. Nie chcesz, to nie dodawaj zdjęcia, ale wiedź, że teraz ani słowem się do cb nie odezwę. Mam focha do odwołania labo do tąd, aż zdjęcie dodasz. Wybieraj!
No i też Sorki, że rozdział tak późno, ale po prostu nie miałam czasu. W poniedziałek leń mnie ogarnął, we wtorek dyskoteka walentynkowa, środa leczenie kaca i robienie komiksu na konkurs z histy z koleżankami i czwartek - wróciłam późno. No i do tego Naćpana żelkami, która swojej fota nie chce dodać! Cały tydzień zawalony zajęciami. Nie ma nawet czasu, żeby na kompa wejść. No ale za to teraz dodaje :) Znajcie moją litość.
---------------------------------------------
Dick : Pamiętaj. Masz nikomu nic nie mówić o naszym spotkaniu, bo twój kochaś zginie
marnie i masz być sama, zrozumiałaś?
Lor : Eh...Dobra.
Dick : No to do siedemnastej...
Rozłączyłam się i położyłam telefon na biurku. Oparłam się o ścianę i schowałam twarz w dłonie. Przez mnie Justin może zginąć. Przeze mnie! To wszystko moja wina! Gdybym nigdy nie zaczęła się zadawać z tym typem, to nic by się nie stało! Żyłabym normalnie z moim ukochanym! A teraz? Mogę jedynie tam iść i pozwolić mu robić swoje...Wiedziałam po co mu byłam. Miała być następną zabawką. Najpierw mnie zgwałcić, a potem zabiję, ale przynajmniej Just będzie żył. Ułoży sobie jakoś życie z inną, będzie mieć upragnioną dwójkę dzieci i będzie szczęśliwy. Ja przynoszę mu tylko problemy. Jestem pewna, że Dick go wypuści. I tak go szukają, więc nie ma nic do stracenia. Przecież wiadomo, że i tak zmieni kryjówkę. Zgwałci mnie, zabije i ucieknie. Proste. Wiem, że brzmi to trochę głupio. Wydaję się mówić, jakbym była obojętna co on ze mną zrobi, ale to prawda. Zależy mi tylko na tym, aby Just był szczęśliwy. Ze mną na pewno nie zazna ani odrobiny szczęścia. Przynoszę mu tylko kłopoty.
Westchnęłam i wstałam z łóżka. Byłam tym wszystkim po prostu przygnębiona.
"Eh, muszę się uśmiechnąć, bo Daniel zauważy, że jest coś nie tak. - pomyślałam. Próbowałam przypomnieć sobie jakiś kawał, ale żaden nie przynosił upragnionego efektu. Trudno, najwyżej powiem, że mam okres. Wtedy na pewno nie będzie mnie wypytywać.
Podeszłam do szafy i zaczęłam w niej grzebać. Wyjęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy. Padło na szarą koszulę z krótkim rękawem, czarne szorty i czarny sweter. Skoro to ostatni dzień mojego życia, to trzeba się na czarno ubrać. Rozczesałam jeszcze włosy, ułożyłam grzywkę i związałam włosy z wysokiego kucyka. Wzięłam jeszcze telefon i zeszłam na dół. Weszłam do kuchni i usiadłam przy stole.
- Hej - powiedziałam i wysiliłam się na sztuczny uśmiech.
- Cześć - odrzekł Daniel i wyszczerzył się do mnie. - Nie wyglądasz za dobrze. Coś się stało? - zapytał.
- Nie - odrzekłam. - Po prostu mam okres - skłamałam.
- Aha. Masz - podał mi talerz z tostami z serem i szynką. Szybko je pochłonęłam i odstawiłam talerz do zlewu. Następnie usiadłam na kanapie i zaczęłam oglądać jakiś program. Eh, o dziesiątej leciał ekstremalny ranking zwierząt. Niestety go nie oglądałam. Ciekawe, co by znowu wymyślili. Zwierze, któremu pryska krew z oczu? No takie akurat istnieje...Ale pies z rogami? Takiego chyba nie ma. No w każdym razie wymyśliliby jakąś głupotę.
Siedziałam i oglądałam jakieś porąbane seriale do około godziny szesnastej trzydzieści. Wtedy postanowiłam się zbierać. Zgasiłam telewizję i ubrałam buty obraz kurtkę. Zgarnęłam jeszcze telefon i wyszłam z domu. Powoli weszłam do lasu. Zaczęłam iść w stronę małego strumyka, obok którego stała opuszczona chata, w której miałam spotkać Dicka.
Po dwudziestu minutach marszu byłam na miejscu. Przy drzwiach stał mój były razem z jakimiś dwoma kolesiami i Justinem. Gdy szatyn mnie zobaczył, zaczął się szarpać i próbował krzyczeć (pewnie chciał zawołać, żebym uciekała), ale miał usta zatkane jakąś szmatką, więc nie było szans, żeby wydusił z siebie chodź słowo. Ubrałam na głowę kaptur i podeszłam do grupki. Jeden z facetów uśmiechnął się szyderczo i posłał mi całusa w powietrzu, ale ja nie zwracałam na niego uwagi.
- Masz mnie, a więc teraz go wypuść - warknęłam do Dicka i posłałam mu zawistne spojrzenie. Wtedy Dick uśmiechnął się szyderczo, wyjął pistolet i strzelił do Justina. Szatyn runął na ziemie. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Gdy chciałam do niego podbiec, jeden z facetów złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. - Ty świnio! Obiecałeś! - krzyknęłam do ciemnowłosego.
- Obiecałem, że go puszczę, ale nie mówiłem, że żywego - odrzekł z szatańskim uśmiechem. Nie miałam siły. Po prostu nie miałam siły. Osunęłam się na ziemię i schowałam twarz w dłonie. Miałam dość. Dość wszystkiego! Dość tego pieprzonego życia, w którym nic mi się nie udaje. Świat byłby lepszy, gdybym nie istniała. Wtedy Justin by żył i byłby szczęśliwy. A tak? Nie żyje! Nie żyje i to przeze mnie! Idiotka, idiotka, idioootkaaa!
- Widzisz kotku? Ze mną nie wygrasz - syknął Dick i pociągnął mnie za włosy abym wstała. Leniwie podniosłam się z ziemi i spojrzałam ciemnowłosemu w oczy. On przyłożyłam mi nóż do brzucha. - Ostatnie słowo przed śmiercią?
- Jeszcze pożałujesz tego, co mu zrobiłeś - warknęłam i splunęłam chłopakowi w twarz. Ten popatrzył na mnie lekko przymrużonymi oczami. Nagle zamachnął się i z całej siły uderzył mnie w twarz. Upadłam na ziemie, a z nosa zaczęła mi lecieć krew. Wtedy Dick uklęknął naprzeciwko mnie i podniósł mój podbródek tak, abym patrzyła na niego.
- Pożałujesz tego, co zrobiłaś - warknął i już miał wbić w mój brzuch nóż, kiedy usłyszałam strzał. Dick popatrzył na jakiś punkt przed sobą i runął na ziemie. Spoglądnęłam w stronę, z której ktoś strzelił. Było to...Justin. Stał oparty o drzewo i trzymał się za bok, z którego leciała mu krew. W drugiej ręce trzymał pistolet. Uśmiechnął się do mnie blado. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Siedziałam i nie mogłam się ruszyć. Kiedy wreszcie się otrząsnęłam, szybko wstałam i pobiegłam w jego stronę. Dosłownie się na niego rzuciłam. Justin syknął. Pewnie przez tą ranę. Puściłam go i spojrzałam mu w oczy.
- Nic ci nie zrobił? - zapytał cicho. Kiwnęłam głową i znowu go przytuliłam. Nagle ktoś mnie od niego odciągnął. Był to jeden z koleżków Dicka. Drugi w nich złapał Justina i wykręcił mu ręce.
- No...Muszę przyznać, że nieźli jesteście - powiedział jeden z nich z szatańskim uśmieszkiem. - Dobij tego chłoptasia - zwrócił się do faceta, który trzymał Justa. - A my się zabawimy - mruknął i pocałował mnie w szyję. Drgnęłam. Zalała mnie fala żenady.
- Spróbuj ją tknął, a cię zabiję - syknął szatyn.
- Zamknij się - uciszył go blondyn. - A tobie Mat kazałem go zabić - warknął. Drugi kiwnął głową i wyjął pistolet.
- Nie! Nie róbcie tego! Możecie zabić mnie, ale nie jego! - krzyknęłam. Nie mogłam go znowu stracić. Po prostu nie mogłam. Już raz Amber zniszczyła nas związek i nie chcę, żeby to się powtórzyło. Tylko że teraz, to już go więcej nie zobaczę...Nigdy.
Facet wycelował do Justa, a blondyn przytrzymał mnie, abym nie uciekła. Próbowałam się wyrwać, krzyczałam, ale to nie pomagało. Wtedy usłyszałam strzał. Pisnęłam, ale zdałam sobie sprawę, że Justin żyje, a facet, który próbował go zabić, leży na ziemi w kałuży krwi. Nagle w naszą stronę zaczęło biec kilkunastu policjantów, którzy kazali blondynowi się ode mnie odsunąć, bo strzelą. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam w stronę szatyna. Zobaczyłam, że siedzi oparty o drzewo i zwija się z bólu. Szybko podbiegłam i uklęknęłam przy nim. Lekko odsunęłam jego ręce z rany i spojrzałam na nią. Wyglądała okropnie. Ściągnęłam z siebie sweter, urwałam kawałek materiału i przycisnęłam ją do rany. Nagle podbiegł do nas jeden z policjantów.
- Nic wam nie jest? - zapytał.
- Mi nie, ale jego postrzelili - odrzekłam. Mężczyzna spojrzał na niego. Następnie szybko wstał i skierował się w stronę innych. Justin spojrzał mi w oczy.
- Wreszcie po wszystkim - oznajmił. Nagle zamknął oczy i runął na ziemię...
- Hej - powiedziałam i wysiliłam się na sztuczny uśmiech.
- Cześć - odrzekł Daniel i wyszczerzył się do mnie. - Nie wyglądasz za dobrze. Coś się stało? - zapytał.
- Nie - odrzekłam. - Po prostu mam okres - skłamałam.
- Aha. Masz - podał mi talerz z tostami z serem i szynką. Szybko je pochłonęłam i odstawiłam talerz do zlewu. Następnie usiadłam na kanapie i zaczęłam oglądać jakiś program. Eh, o dziesiątej leciał ekstremalny ranking zwierząt. Niestety go nie oglądałam. Ciekawe, co by znowu wymyślili. Zwierze, któremu pryska krew z oczu? No takie akurat istnieje...Ale pies z rogami? Takiego chyba nie ma. No w każdym razie wymyśliliby jakąś głupotę.
Siedziałam i oglądałam jakieś porąbane seriale do około godziny szesnastej trzydzieści. Wtedy postanowiłam się zbierać. Zgasiłam telewizję i ubrałam buty obraz kurtkę. Zgarnęłam jeszcze telefon i wyszłam z domu. Powoli weszłam do lasu. Zaczęłam iść w stronę małego strumyka, obok którego stała opuszczona chata, w której miałam spotkać Dicka.
Po dwudziestu minutach marszu byłam na miejscu. Przy drzwiach stał mój były razem z jakimiś dwoma kolesiami i Justinem. Gdy szatyn mnie zobaczył, zaczął się szarpać i próbował krzyczeć (pewnie chciał zawołać, żebym uciekała), ale miał usta zatkane jakąś szmatką, więc nie było szans, żeby wydusił z siebie chodź słowo. Ubrałam na głowę kaptur i podeszłam do grupki. Jeden z facetów uśmiechnął się szyderczo i posłał mi całusa w powietrzu, ale ja nie zwracałam na niego uwagi.
- Masz mnie, a więc teraz go wypuść - warknęłam do Dicka i posłałam mu zawistne spojrzenie. Wtedy Dick uśmiechnął się szyderczo, wyjął pistolet i strzelił do Justina. Szatyn runął na ziemie. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Gdy chciałam do niego podbiec, jeden z facetów złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. - Ty świnio! Obiecałeś! - krzyknęłam do ciemnowłosego.
- Obiecałem, że go puszczę, ale nie mówiłem, że żywego - odrzekł z szatańskim uśmiechem. Nie miałam siły. Po prostu nie miałam siły. Osunęłam się na ziemię i schowałam twarz w dłonie. Miałam dość. Dość wszystkiego! Dość tego pieprzonego życia, w którym nic mi się nie udaje. Świat byłby lepszy, gdybym nie istniała. Wtedy Justin by żył i byłby szczęśliwy. A tak? Nie żyje! Nie żyje i to przeze mnie! Idiotka, idiotka, idioootkaaa!
- Widzisz kotku? Ze mną nie wygrasz - syknął Dick i pociągnął mnie za włosy abym wstała. Leniwie podniosłam się z ziemi i spojrzałam ciemnowłosemu w oczy. On przyłożyłam mi nóż do brzucha. - Ostatnie słowo przed śmiercią?
- Jeszcze pożałujesz tego, co mu zrobiłeś - warknęłam i splunęłam chłopakowi w twarz. Ten popatrzył na mnie lekko przymrużonymi oczami. Nagle zamachnął się i z całej siły uderzył mnie w twarz. Upadłam na ziemie, a z nosa zaczęła mi lecieć krew. Wtedy Dick uklęknął naprzeciwko mnie i podniósł mój podbródek tak, abym patrzyła na niego.
- Pożałujesz tego, co zrobiłaś - warknął i już miał wbić w mój brzuch nóż, kiedy usłyszałam strzał. Dick popatrzył na jakiś punkt przed sobą i runął na ziemie. Spoglądnęłam w stronę, z której ktoś strzelił. Było to...Justin. Stał oparty o drzewo i trzymał się za bok, z którego leciała mu krew. W drugiej ręce trzymał pistolet. Uśmiechnął się do mnie blado. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Siedziałam i nie mogłam się ruszyć. Kiedy wreszcie się otrząsnęłam, szybko wstałam i pobiegłam w jego stronę. Dosłownie się na niego rzuciłam. Justin syknął. Pewnie przez tą ranę. Puściłam go i spojrzałam mu w oczy.
- Nic ci nie zrobił? - zapytał cicho. Kiwnęłam głową i znowu go przytuliłam. Nagle ktoś mnie od niego odciągnął. Był to jeden z koleżków Dicka. Drugi w nich złapał Justina i wykręcił mu ręce.
- No...Muszę przyznać, że nieźli jesteście - powiedział jeden z nich z szatańskim uśmieszkiem. - Dobij tego chłoptasia - zwrócił się do faceta, który trzymał Justa. - A my się zabawimy - mruknął i pocałował mnie w szyję. Drgnęłam. Zalała mnie fala żenady.
- Spróbuj ją tknął, a cię zabiję - syknął szatyn.
- Zamknij się - uciszył go blondyn. - A tobie Mat kazałem go zabić - warknął. Drugi kiwnął głową i wyjął pistolet.
- Nie! Nie róbcie tego! Możecie zabić mnie, ale nie jego! - krzyknęłam. Nie mogłam go znowu stracić. Po prostu nie mogłam. Już raz Amber zniszczyła nas związek i nie chcę, żeby to się powtórzyło. Tylko że teraz, to już go więcej nie zobaczę...Nigdy.
Facet wycelował do Justa, a blondyn przytrzymał mnie, abym nie uciekła. Próbowałam się wyrwać, krzyczałam, ale to nie pomagało. Wtedy usłyszałam strzał. Pisnęłam, ale zdałam sobie sprawę, że Justin żyje, a facet, który próbował go zabić, leży na ziemi w kałuży krwi. Nagle w naszą stronę zaczęło biec kilkunastu policjantów, którzy kazali blondynowi się ode mnie odsunąć, bo strzelą. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam w stronę szatyna. Zobaczyłam, że siedzi oparty o drzewo i zwija się z bólu. Szybko podbiegłam i uklęknęłam przy nim. Lekko odsunęłam jego ręce z rany i spojrzałam na nią. Wyglądała okropnie. Ściągnęłam z siebie sweter, urwałam kawałek materiału i przycisnęłam ją do rany. Nagle podbiegł do nas jeden z policjantów.
- Nic wam nie jest? - zapytał.
- Mi nie, ale jego postrzelili - odrzekłam. Mężczyzna spojrzał na niego. Następnie szybko wstał i skierował się w stronę innych. Justin spojrzał mi w oczy.
- Wreszcie po wszystkim - oznajmił. Nagle zamknął oczy i runął na ziemię...
***
Właśnie siedziałam w szpitalu. Łokcie miałam oparte o kolana, a twarz schowałam w dłonie. Dlaczego tu byłam? Odpowiedź, to Justin. Zapadł w śpiączkę. Śpi już jakiś tydzień. Nie mogłam do niego przyjść w tym czasie, bo cały czas miałam przesłuchania. Do tego jeszcze sprawa w sądzie tych dwóch idiotów. Dostali po pięć lat. A Dick? Nie żyje! Wreszcie mogę spokojnie odetchnąć.
Najbardziej dołuje mnie to, że Just uratował mi życie, a ja? Zamiast kopnąć tego blondyna między nogi i powstrzymać Dicka przez tym strzałem, to próbowałam się wyrywać jak głupia! A mogłam go uratować! Mogłam! A teraz?! Praktycznie nie ma szans, że się kiedyś wybudzi. Większa jest szansa, że umrze.
Wtedy z sali, w której leżał Justin, wyszedł Dylan. Szybko zerwałam się na równe nogi.
- Możesz do niego wejść - powiedział oschle. Uważał, że to przeze mnie Just może umrzeć. I właściwie ma rację. To ja go narażałam. To była moja wina! Wszystko przez mnie! Nienawidzę samej siebie!
Spojrzałam smutno na chłopaka i weszłam do sali. Just leżał przypięty do kilku rurek. Gdy go zobaczyłam, prawię się rozpłakałam. Wyglądał strasznie. Siniaki na całej twarzy i kilka blizn na rękach.
Usiadłam na krześle obok łóżka i złapałam szatyna za rękę. Była okropnie zimna. Spuściłam głowę, a po policzku spłynęła mi łza. Dlaczego ja jestem taką idiotką? To ja teraz powinnam leżeć teraz na tym łóżku przypięta do jakiś rurek, a nie on! To ja powinnam cierpieć...
Siedziałam przy jego łóżka jeszcze jakieś dziesięć minut. W końcu postanowiłam wrócić do domu. Wyszłam więc na korytarz i skierowałam się do drzwi. Na zewnątrz padał deszcz. No ja i to moje szczęście. Jak szłam do szpitala, to było słonecznie. Nawet kurtki nie wzięłam. W samym swetrze przybiegłam. Eh...Jakoś przeżyję. Ubrałam na głowę kaptur, ręce schowałam do kieszeni i ruszyłam do domu.
I co ja mam teraz robić? Jedynie położyć się na łóżku i czekać aż mnie ktoś zabije. Moje życie nie ma sensu bez niego. Boże! Dlaczego to on teraz cierpi, a nie ja? On na to nie zasłużył. Zawsze mi pomagał, wspierał mnie był dla mnie oparciem. Kochał mnie tak, jak nikt inny. A teraz? Leży w śpiączce przypięty do jakiś kabli, cały posiniaczony i do tego w śpiączce. A to wszystko przeze mnie. Wiem, to moje użalanie się jest wkurzające, ale ja po prostu nie mogę żyć z tą myślą. Najchętniej, to bym się zabiła. Chociaż to nie był taki zły pomysł...
Kiedy weszłam do domu, byłam całkowicie pewna czego chcę. Chcę zginąć. Zniknąć z tego pieprzonego świata, na którym wszyscy się ranią. Z tą myślą zeszłam do piwnicy. Zaczęłam po różnych pudłach szukać jakiegoś mocnego sznura. Gdy go znalazłam, stanęłam na jakimś stole i przywiązałam sznur do haka, który był na suficie. Zrobiłam jeszcze pętlę i gotowe. Chyba domyślacie się co chciałam zrobić...Tak! Chciałam się powiesić. Zniknąć z tego świata. Zbyt wiele ludzi przez mnie cierpi. Tata i Lie zginęli, bo zaczęłam nagrywać Bellę, a Just jest w śpiączkę, bo zamiast pół roku temu odejść od Dicka, to ja dalej ten nasz "związek" ciągnęłam, chodź wiedziałam, że miał sensu. Mogłam pójść też z tą próbą gwałtu na policję, albo nie zakochiwać się w Justinie. Wtedy Dick by go nie postrzelił, bo myślałby, że nie jest dla mnie nikim ważnym. A teraz? Mój tata i siostra nie żyją, a najważniejsza osoba w moim życiu jest w śpiączce i prawdopodobnie nigdy się nie wybudzi lub umrze. Nic, tylko się cieszyć!
Stanęłam na stołku i wsadziłam głowę w pętlę. Głośno wciągnęłam powietrze. Jeden krok do przodu i wszystkie moje problemy zniknął. Zniknę z tego świata i wszystkim będzie lepiej beze mnie. Z kolei jeśli zrobię krok do tyłu, to powrócę do tego cholernego świata, w którym wszyscy cierpią. I teraz nasuwa się pytanie. Co mam zrobić?
Westchnęłam głośno, zamknęłam oczy, przeżegnałam się i zrobiłam krok do przodu. Świat bezemnie będzie o wiele lepszy...
-----------------------------------------------------------
No wiem, że krótki. Przepraszam was za to. Praktycznie wgl. nie ma pomysłów.
Mówiłam wam, że jak skończę ten blog, to nowy zacznę, prawda? No to właśnie nie jestem taka pewna. Jak ja czytam inne blogi, to normalnie w deprechę wpadam. Inni piszą tak wspaniale! A ja i te moje wypociny to normalnie jakaś rzenada! Dlatego właśnie nie jest pewne w stu procentach czy zrobię next bloga i czy to przypadkiem nie jest mój ostatni :(
Spojrzałam smutno na chłopaka i weszłam do sali. Just leżał przypięty do kilku rurek. Gdy go zobaczyłam, prawię się rozpłakałam. Wyglądał strasznie. Siniaki na całej twarzy i kilka blizn na rękach.
Usiadłam na krześle obok łóżka i złapałam szatyna za rękę. Była okropnie zimna. Spuściłam głowę, a po policzku spłynęła mi łza. Dlaczego ja jestem taką idiotką? To ja teraz powinnam leżeć teraz na tym łóżku przypięta do jakiś rurek, a nie on! To ja powinnam cierpieć...
Siedziałam przy jego łóżka jeszcze jakieś dziesięć minut. W końcu postanowiłam wrócić do domu. Wyszłam więc na korytarz i skierowałam się do drzwi. Na zewnątrz padał deszcz. No ja i to moje szczęście. Jak szłam do szpitala, to było słonecznie. Nawet kurtki nie wzięłam. W samym swetrze przybiegłam. Eh...Jakoś przeżyję. Ubrałam na głowę kaptur, ręce schowałam do kieszeni i ruszyłam do domu.
I co ja mam teraz robić? Jedynie położyć się na łóżku i czekać aż mnie ktoś zabije. Moje życie nie ma sensu bez niego. Boże! Dlaczego to on teraz cierpi, a nie ja? On na to nie zasłużył. Zawsze mi pomagał, wspierał mnie był dla mnie oparciem. Kochał mnie tak, jak nikt inny. A teraz? Leży w śpiączce przypięty do jakiś kabli, cały posiniaczony i do tego w śpiączce. A to wszystko przeze mnie. Wiem, to moje użalanie się jest wkurzające, ale ja po prostu nie mogę żyć z tą myślą. Najchętniej, to bym się zabiła. Chociaż to nie był taki zły pomysł...
Kiedy weszłam do domu, byłam całkowicie pewna czego chcę. Chcę zginąć. Zniknąć z tego pieprzonego świata, na którym wszyscy się ranią. Z tą myślą zeszłam do piwnicy. Zaczęłam po różnych pudłach szukać jakiegoś mocnego sznura. Gdy go znalazłam, stanęłam na jakimś stole i przywiązałam sznur do haka, który był na suficie. Zrobiłam jeszcze pętlę i gotowe. Chyba domyślacie się co chciałam zrobić...Tak! Chciałam się powiesić. Zniknąć z tego świata. Zbyt wiele ludzi przez mnie cierpi. Tata i Lie zginęli, bo zaczęłam nagrywać Bellę, a Just jest w śpiączkę, bo zamiast pół roku temu odejść od Dicka, to ja dalej ten nasz "związek" ciągnęłam, chodź wiedziałam, że miał sensu. Mogłam pójść też z tą próbą gwałtu na policję, albo nie zakochiwać się w Justinie. Wtedy Dick by go nie postrzelił, bo myślałby, że nie jest dla mnie nikim ważnym. A teraz? Mój tata i siostra nie żyją, a najważniejsza osoba w moim życiu jest w śpiączce i prawdopodobnie nigdy się nie wybudzi lub umrze. Nic, tylko się cieszyć!
Stanęłam na stołku i wsadziłam głowę w pętlę. Głośno wciągnęłam powietrze. Jeden krok do przodu i wszystkie moje problemy zniknął. Zniknę z tego świata i wszystkim będzie lepiej beze mnie. Z kolei jeśli zrobię krok do tyłu, to powrócę do tego cholernego świata, w którym wszyscy cierpią. I teraz nasuwa się pytanie. Co mam zrobić?
Westchnęłam głośno, zamknęłam oczy, przeżegnałam się i zrobiłam krok do przodu. Świat bezemnie będzie o wiele lepszy...
-----------------------------------------------------------
No wiem, że krótki. Przepraszam was za to. Praktycznie wgl. nie ma pomysłów.
Mówiłam wam, że jak skończę ten blog, to nowy zacznę, prawda? No to właśnie nie jestem taka pewna. Jak ja czytam inne blogi, to normalnie w deprechę wpadam. Inni piszą tak wspaniale! A ja i te moje wypociny to normalnie jakaś rzenada! Dlatego właśnie nie jest pewne w stu procentach czy zrobię next bloga i czy to przypadkiem nie jest mój ostatni :(
"Mówiłam wam, że jak skończę ten blog, to nowy zacznę, prawda? No to właśnie nie jestem taka pewna. Jak ja czytam inne blogi, to normalnie w deprechę wpadam. Inni piszą tak wspaniale! A ja i te moje wypociny to normalnie jakaś rzenada! Dlatego właśnie nie jest pewne w stu procentach czy zrobię next bloga i czy to przypadkiem nie jest mój ostatni :(" - pojebało cię?!!!!!!!!! a kopną cię kiedyś ktoś gdzieś tak, że ci but w czterech literach utknął?! jeśli nie to ja mogę być pierwszą osobą, która to zrobi!
OdpowiedzUsuńrozdział zajebisty! czekam na nexta! no kurwa! zbulwersowałaś mnie!
Przysięgam, że jeśli ją zabijesz, to gorzko tego pożałujesz. Wkurzyłam się jak nie wiem. Jak mogłaś uśpić Justina? W sensie że jest w śpiączce? I jeszcze Loree chce się powiesić. Koszmar...
OdpowiedzUsuńNiech ona się opamięta, błagam cię na kolanach :'(
Boże, Lor, proszę cię, nie rób tego? :O
Ja chcę nexta, chcę, chcę, chcę! No chcę!!!
A jeszcze raz napiszesz mi, że ten wspaniały blog to wypociny, to ci nie daruję, chociaż już raz to obiecywałam. Jeszcze raz tak napiszesz, to "szczelam" na cb focha. A jeśli nie zaczniesz pisać drugiego bloga po skończeniu tego, to możesz być pewna, że ja też skończę i nie wznowię, takie ostrzeżenie. Zrozumiałaś? xD
No dobra, dobra. Przekonałaś mnie. Ale jeśli ten nowy blog będzie jakąś żenadą, to ty ponosisz za to odpowiedzialność.
UsuńZgadzam się, że ja ponoszę odpowiedzialność. Mogę śmiało przystać na twą propozycję, bo na pewno będzie w 100% udany :D Widzisz, moje argumenty są jednak przekonujące ;)
UsuńChora jestes kobito piszesz cudownie nie gadaj głupot wspaniale piszesz cudne rozdzoaly i nawet się ze mną nie kłuć więc ja chcę nexta bo piszesz zaj...biście i jak skończy się ten blog choć tego nie chcę błagam cię żebyś nie konczyla z pisaniem bo naprawdę masz talent a to że czasami ci soe wydaje ze piszesz źle i wogole rozdział jest niby lipny to tak nie jest mówię ci piszesz wspaniale i nie koncz z tym bo świat opowoadan to już nie to samo. Czekam na next; )pozdrawiam życzę wenki i jeszcze raz powrarzam piszesz wspaniale
OdpowiedzUsuńRozdział Super.Ale Króóóóóóótki.
OdpowiedzUsuńPisz Dalej.I niech Lorr i Just Przeżyją!
To wcale nie są ''wypociny'' jak ty to mówisz, Kocham twego Bloga nad życie!
W ciągu dnia sprawdzam go 20 razy czy nie ma nowego rozdziału.
I sprubuj (jak skończysz tego) napisać mowy blog, ja go będe czytać, bo kacham jak piszesz! Niewiem jak wy dziewczyny.
Pozdro i życze weny!
~Alice~
Justin :( Loree :( - kurde Ty jesteś psychiczna. xD
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej Dick zginął. ;p
Rozdział cudowny. <3
" kurde Ty jesteś psychiczna. " - no szybko to odkryłaś xD
Usuńwiedziałam :D , ale szukałam u Ciebie jakiś oznak normalności, niestety nic z tego. xD
UsuńMiło wiedzieć. Nie tylko ty uważasz, że jestem nienormalna. Nawet moi rodzice tak uważają xD
UsuńMoi mają o mnie podobne zdanie :D
UsuńJa słowo daje Marcela jak coś wymyśli to klękajcie narody. Loree będzie żyć, bo akurat w ostatniej chwili do domu wejdą Dan z An, która przyszła do siostry w odwiedziny tak więc wszystko zakończy się dobrze. A Just się obudzi :). Teraz po tych traumatycznych przeżyciach w życiu Loree zapanuje spokój prawdopodobnie...... chyba, że na jej drodze znów stanie Bella, albo wymyślisz coś równie mocnego co nas powali na kolana ;) w każdym bądź razie rozdział bardzo emocjonujący i czekam na next ;)
OdpowiedzUsuńSitzu M.