środa, 29 stycznia 2014

Rozdział XVIII If I were a painting...My price would be pain...

          Poczułam, jak ciepłe promienie drażnią moje oczy. Eh...znowu ten pieprzony poranek i jebana szkoła. Najgorsze oczywiście jest to, że będę musiała się wrócić do domu, żeby się przebrać i wziąć jakieś książki.
          Leniwie otworzyłam swoje oczy. Znajdowałam się w pokoju szatyna, a on spał przytulony do mnie. Powoli zdjęłam jego rękę z mojej talii, podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego. Ouuu...jak on słodko wygląda jak śpi. Położyłam dłoń na jego policzku i lekko go pocałowałam. Następnie wstałam i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w wczorajsze ciuchy i wyszłam z łazienki. Justin jeszcze spał i mruczał coś pod nosem.
    - Nie...ja chce jaaajkaaaa... - mruczał. Przygryzłam dolną wargę, aby nie zacząć się śmiać. Wyglądało to komicznie. Wyjęłam telefon i zaczęłam go nagrywać. - Kocham jaaaaaajka... - Teraz nie wytrzymałam. Wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Padłam na łóżku i zaczęłam się śmiać w poduszkę, aż obudziłam Justa. - Z czego się tak śmiejesz? - zapytał zaspanym głosem.
    - Z ciebie - powiedziałam i pokazałam szatynowi nagranie. Gdy je oglądnął, uśmiechnął się sam do siebie.
    - Kiedy ty to nagrałaś? - zapytał i uśmiechnął się.
    - Przed chwilką - odrzekłam i przytuliłam się do chłopaka. - Eh...i jak cię nie kochać - oznajmiłam i pocałowałam go. - Idę ci zrobić jajecznicę, jak tak wielką masz na nią ochotę.
    - Kocham cię - powiedział i uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i zeszłam na dół. Zaczęłam chodzić po całej kuchni i szukać wszystkich potrzebnych składników. Gdy wszystko już miałam przygotowane, wzięłam się ja przygotowywanie jajecznicy. Kiedy była już prawie gotowa, na dół zszedł Justin. Był przebrany, ale na głowie miał wielką szopę. Usiadł przy stole i złapał się na głowę.
    - Co ci jest? - zapytałam.
    - Głowa mnie trochę boli - burknął. - Ale nic mi nie będzie - uśmiechnął się. Położyłam mu przed nosem talerz z śniadaniem i zaczęłam jeść swoją porcję.
    - Będę musiała wstąpić do domu po jakieś rzeczy - mruknęłam.
    - Pójdę z tobą - zaproponował.
    - Nie trzeba. Jeszcze ciebie zacznie posądzać, że niby mi dziecko zrobiłeś - warknęłam. W tej właśnie chwili skończyłam śniadanie. - Dzięki, że mnie przenocowałeś.
    - No przecież nie zostawiłbym cię na ulicy, co nie?
    - No nie wiem - mruknęłam. Just spiorunował mnie wzrokiem. - Noe przecież żartowałam - odrzekłam z uśmiechem i umyłam swój talerz. - Ja będę się zbierać spotkamy się w szkole...
    - Na pewno nie chcesz, żebym szedł z tobą? - zapytał.
    - Na pewno. Hej - powiedziałam, ubrałam kurtkę i wyszłam z domu.
          Pod mój dom doszłam jakieś pół godzinki później. Stanęłam przed drzwiami, westchnęłam i przekręciłam klucz w zamku. Weszłam do domu i kurtkę odwiesiłam na swoje miejsce. Kiedy kierowałam się do pokoju, drogę zagrodził mi Daniel.
    - Loree? Gdzie ty byłaś martwiłem się... - oznajmił i próbował mnie przytulił, ale się odsunęłam.
    - Nie dotykaj mnie - syknęłam. Dan westchnął.
    - Lor, przepraszam cię i to bardzo. Nie powinienem był tak zareagować, tylko ci uwierzyć. Wiem, że w takiej sprawie na pewno byś mnie nie okłamała. Na prawdę żałuje...Nie mogłem spać całą noc, bo martwiłem się o ciebie - odrzekł i popatrzył na mnie. - Wybacz mi...
           Nie wiedziałam jak zareagować. Z jednej strony uderzył mnie i nie uwierzył mi, chodź mówiłam prawdę, ale z drugiej...to mój brat. Widać, że jest mu z tym ciężko.
    - Wybaczam ci - odrzekłam i przytuliłam się ciemnowłosego. Po chwili odwzajemnił uścisk. - Ale nadal nie rozumiem skąd on się tam wziął...
    - Ja też nie i wolę nie wiedzieć - mruknął.
    - Idę się przebrać - powiedziałam i puściłam Daniela. Weszłam do pokoju i wyjęłam z szafy pomarańczową koszulkę, jeansowe rurki i czarne koturny. Rozczesałam włosy, ułożyłam grzywkę i zeszłam do kuchni.
    - Podwieziesz mnie do szkoły? - zapytałam Dana.
    - Jasne. Idź do samochodu. Zaraz do ciebie przyjdę - rozkazał. Ubrałam więc kurtkę i poszłam do samochodu. Usiadłam na miejscu pasażera obok kierowcy i wtedy przyszedł do mnie sms.

Od : Justin
I jak tam? Co z bratem?
Przeprosił mnie, więc mu wybaczyłam. Wiedziałam, że żałuje tego co zrobił...
No to dobrze :) Widzimy się w budzie
Oks :P

          Telefon włożyłam do kieszeni i dalej czekałam na brata. Przyszedł po jakiejś minucie. Usiadł za kierownicą i ruszyliśmy. Jechaliśmy kilkanaście minut. Gdy znaleźliśmy się pod szkołą, pożegnałam się z Danielem i weszłam do budynku. Nagle podbiegła do mnie Violetta.
    - Lor, jak się czujesz? - zapytała. Pewnie chodzi jej o tą sprawę z Dickiem.
    - Dobrze, dzięki że pytasz - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej. - Widziałaś może Justina?
    - Chyba widziałam go na boisku - odrzekła. A gdzie by indziej...
    - Dzięki - powiedziałam i ruszyłam z stronę boiska. Szatyn ćwiczył strzały do bramki. Podeszłam do niego.
    - Hej. Na mecz ćwiczysz? - zapytałam.
    - Ta...a co z tobą? Załatwiłaś tą perukę?
    - Nie, ale nie martw się - uśmiechnęłam się szeroko. - Załatwię to wszystko w środę. Nie mamy wtedy treningu, więc...
    - No właśnie mamy. Musimy się wziąć do roboty. Trening będzie dziś, jutro i w środę. No i dzisiaj wraca trener w urlopu - odrzekł chłopak.
    - Dzisiaj? A wy mówiliście mu o...mnie? - zapytałam i przełknęłam ślinę. Bałam się, że ich trener nie zgodzi się na przyjęcie mnie do drużyny. Niby już w niej byłam, ale to wszystko nie zależało do chłopaków.
    - Jasne, ale jeśli chcesz na sto procent byś w drużynie i grać na meczu w czwartek, to musisz mu pokazać na co cię stać. Oczywiście jak coś, to będziemy po twojej stronie, ale myślę, że cię przyjmie - odrzekł szatyn i uśmiechnął się do mnie. Spuściłam głowę. - No już, nie stresuj się tak. Jestem pewny, że sobie poradzisz - powiedział, oplótł swoje ręce wokół mojej talii i namiętnie mnie pocałował. Ja owinęłam swoje dłonie wokół jego i szyi i oddawałam pocałunki. Nasze języki się połączyły.
    - A co to za romanse? - usłyszałam głos. Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy za mnie. Stał tak jakiś mężczyzna. Uśmiechał się szeroko.
    - To jest właśnie trener - szepnął do mnie Just.
    - To to jest ta wasza Loreena? - zapytał ciemnowłosy mężczyzna.
    - Tak. Loreena Ryen - przedstawiłam się i podałam mu rękę.
    - Eric Weiss, trener - odrzekł i uśmiechnął się do mnie. - Po lekcjach pokarzesz mi na co się stać i omówimy sprawy związane z meczem. Wiesz, że ciebie, jako dziewczynę, nie dopuszczą do gry? - zapytał.
    - Tak, ale to da się załatwić - uśmiechnęłam się szeroko.
    - Justin mi już wszystko powiedział o twojej "zamianie w chłopaka"... i muszę przyznać, że podoba mi się ten plan.
    - Cieszę się.
    - No, a teraz idźcie do szkoły. Za chwilkę będzie dzwonek - rozkazał trener. Pożegnaliśmy się z nim i pognaliśmy w stronę naszej męczarni, zwanej potocznie szkołą. Do klasy A weszliśmy równo z dzwonkiem. Zajęliśmy miejsca w ostatniej ławce środkowego rzędu i zaczęliśmy rozmawiać.
    - Widzisz? Nie było się czym denerwować - oznajmił szatyn i uśmiechnął się do mnie.
    - No wiem, ale skąd miałam wiedzieć, że ten wasz trener jest taki miły. No przynajmniej taki się wydaje...
    - Jak na trenera, to to jest miły facet - odrzekł.
    - Może masz racje, ale on jeszcze mnie nie przyjął, prawda? Po za tym do tego dochodzi stres tym meczem...
    - Za dużo o tym myślisz. Pomyślałabyś na przykład...o mnie? - powiedział i uśmiechnął się szyderczo.
    - Ależ ja cały czas o tobie myślę - oznajmiłam i położyłam dłoń na policzku szatyna. Ten uśmiechnął się do mnie pociągająco i pocałował mnie. - Dobra, koniec tych amorków, bo nauczyciel zobaczy - odrzekłam i spuściłam dłoń na ławkę.
    - Melgen - powiedział nauczyciel.
    - Żyję! - krzyknął Justin.
    - To do tablicy i zadanie rozwiązuj - rozkazał facet. Just westchnął i wywlekł się z ławki. Jak najszybciej zrobił zadanie i zadowolony wrócił do ławki.
          Reszta tej i sześciu następnych lekcji minęła normalnie, czyli na gadaniu z Rozalią lub Iris i śmianiu się z matematyczki. Kiedy moja udręka wreszcie się skończyła, poszłam prosto na boisko. Weszłam do szatni. Nikogo jeszcze w niej było. Wzięłam więc swoje rzeczy i poszłam do toalety. Przebrałam się i wróciłam do szatni. Tym razem chłopcy już byli, a ich ubrania jak zwykle zostały porozrzucane dosłownie wszędzie. Oczywiście Nick jak zwykle szukał swoich spodenek. Starałam się na nich nie zwracać uwagi. Włożyłam ubrania do szafki, związałam włosy i poszłam na boisko. Usiadłam sobie na trybunach i czekałam, aż wszyscy będą już gotowi. Poczekałam tak chyba z dziesięć minut, bo Patrick i Max pokłócili się o jakieś gówna.
 
***

          Wreszcie było po treningu. Całe szczęście udało mi się i trener przyjął mnie do drużyny raz na zawsze. Teraz szłam ulicą razem z chłopakami. Wymyślili sobie, że muszą uczcić moje przyjęcie do drużyny i zabierają mnie do kawiarni. Próbowałam się sprzeciwiać, ale z maślanymi oczami dziesiątki chłopaków nikt nie wygra. Gdy doszliśmy wreszcie do kawiarni, zajęliśmy jakiś stolik. Jakoś się pomieściliśmy. Widziałam, że większość dziewczyn patrzyła z zainteresowaniem na chłopaków, a na mnie z zazdrością. A pierdolcie się! Moi chłopcy! Won od nich!
    - Przez was czuję się osaczona - mruknęłam, kiedy zostały przyniesione nasze zamówienia.
    - Dlafego? - zapytał Luke z pełną buzią.
    - A jak myślisz? - warknęłam na chłopaka i popatrzyłam na niego groźnym wzrokiem.
    - No czym się przejmujesz. Laski popatrzą trochę na ciebie i się odczepią - oznajmił i wzruszył ramionami.
    - Łatwo ci mówić - mruknęłam. - To nie na ciebie patrzy stado dziewczyn, jakby chciały cię zabić.
    - Oj przestań, przestań. Jak coś, to cię obronię - zaśmiał się Just.
    - Ha ha ha, bardzo śmieszne - burknęłam.
    - Ojjj....Nasza kochana Loree jest zła? - zapytał Dylan i zwinął usta w podkówkę.
    - Wiesz jak możesz mi humor poprawić? - zapytałam. - Daj mi te swoje por... - nie dokończyłam, bo Justin zatkał mi usta. Pewnie wiedział, że mam na myśli pornole. - Wiesz, jednak poprawiłeś mi humor - oznajmił i wyszczerzyłam się do niego. Dyl spiorunował mnie wzrokiem. - No co? Kto ci kazał trzymać w pokoju te twoje "skarby"?
    - O czym wy gadacie? - zapytał zaciekawiony Max.
    - Wolałbyś nie wiedzieć - powiedział rozśmieszony Justin.
          Siedzieliśmy w tej kawiarni mniej więcej do godziny osiemnastej. Później chłopcy odprowadzili mnie do mu. Pożegnałam się z nimi i weszłam do domu.
    - Jestem - krzyknęłam wgłąb domu.
    - Dobra - powiedział głos w salonie, a dokładniej to był głos mojego brata. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kolację. Były to tosty z dżemem. Szybko je pochłonęłam, zrobiłam sobie jeszcze kakao i poszłam z nim do pokoju. Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Zaczęłam odrabiać zadanie, a potem weszłam na chwilkę na neta. Powchodziłam na aska, komixxy i inne takie strony, aż wybiła godzina dwudziesta pierwsza trzy. Poczułam, że chce mi się pić. Zeszłam więc na dół. Gdy szłam do kuchni, przechodziłam obok gabinetu mojego ojca. Coś kazało mi tam wejść. Jakaś niewidzialna siła mnie tam przyciągała. Próbowałam z nią walczyć, ale w końcu nie wytrzymałam. Uchyliłam drzwi i skierowałam się w stronę biurka. Zauważyłam, że leży na nim jakaś kartka. Podniosłam ją i okazało się, że był to list od mojej matki. Zaczęłam go czytać. Wystarczyło zaledwie kilka zdań, abym dowiedziała się czegoś, co rodzice ukrywali przede mną przez siedemnaście lat...

---------------------------------------------------

Jakoś się wyrobiłam z tym rozdziałem. Przepraszam, że taki krótki, ale po prostu chciałam przerwać w takim momencie xD
Wiem, okropna jestem, ale nie martwicie się. Nie będzie w tym liście nic nadzwyczajnie ciekawego.

I jeszcze stylówka :













A tak wgl. to ja wam się dziwię, jak możecie czytać to moje wypociny. No jestem wam oczywiście wdzięczna, że zostawiacie komentarze i to nawet nie wiecie jak, ale jak ja zaczynam czytać jakiś rozdział, to już po kilku zdaniach wyłączam. Takie nudy. Zawsze jak mam jakiś pomysł, to wydaje mi się, że rozdział będzie zaje, ale jak zaczynam go pisać...wychodzi beznadziejny. W każdym razie dzięki, że jesteście, że czytacie, że głosujecie w ankietach i za to, że za każdym razem, gdy czytam wasze komentarze, na moich ustach pojawia się wielki banan. Uwielbiam was za to :)


          I jeszcze jedno. Ponieważ moje ferie kończą się 3 stycznia, to od tego dnia rozdziały pewnie będą pojawiały się rzadziej. Przynajmniej na samym początku. Mam jakieś pomysły, więc nie powinno być źle. :)

          No, to chyba tyle. Teraz proszę o komentarze :D

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział XVII In a multitude of words there will certainly be an error.

          Właśnie szłam ulicą. Dłonie miałam schowane w kieszeniach kurtki, a głowę spuszczoną w dół. Większość osób mijających mnie mogłaby pomyśleć, że czuję smutek, lecz było wręcz przeciwnie. Czułam się znakomicie. Sama nie wiedziałam dlaczego...Chyba słowa "Kocham cię" wypowiedziane przez Justina wywołały u mnie taką reakcję. Jeszcze nigdy te słowa nie wywołały u mnie takiego poczucia szczęścia.
          Kiedy wreszcie doszłam do domu, przekręciłam klucz w zamku i weszłam. Jakimś cudem dom był wysprzątany. Szczerze, to spodziewałam się, że gromada ludzi będzie spać w salonie, a po nim całym będą się tarzały puszki do piwie i pizzy. Jakimś cudem tak nie było.
    - Hej - krzyknęłam wgłąb domu. Nikt się nie odezwał. Zdjęłam więc kurtkę i buty. Następnie weszłam do kuchni. Siedział w niej mój brat. Właściwie, to siedział na krześle, ale głowę miał na stole i spał. Dobra, nie będę go budzić. Chociaż....Może jednak go obudzę. Podeszłam cicho do niego i nachyliłam się nad nim.
    - Ruszaj dupe i do roboty! - krzyknęłam. Daniel zerwał się na równe nogi.
    - Która godzina? - zapytał. Spojrzałam na zegar.
    - Dziesiąta trzy - odrzekłam.
    - To dlaczego ty jeszcze nie w szkole?
    - Bo dzisiaj niedziela - powiedziałam i pokręciłam głową z dezaprobatą.
    - No racja... - mruknął. - Idę się przespać.
    - Idź, idź - pogoniłam brata. Chwilkę później znikną na drzwiami swojego pokoju. Ja podeszłam do lodówki i otworzyłam ją. Wyjęłam mleko, a z szafki wyjęłam płatki i miskę. Podeszłam do stołu, usiadłam przy nim i zalałam płatki mlekiem. Szybko pochłonęłam śniadanie i usiadłam na kanapie w salonie. Włączyłam telewizję i zaczęłam oglądać jakiś film. Padło, znowu, na ekstremalny ranking zwierząt. O nie! Nie będę znowu słuchała o małpach zboczeńcach i niewyżytych seksualnie lwicach. Szybko przełączyłam program i zaczęłam słuchać wiadomości.
    - Z aresztu uciekł niejaki Dick Wesley, posądzony o wielokrotne gwałty i ich próby - mówił głos w telewizji. - Co? Dick uciekł? Słuchałam dalej. - W czwartek próbował zgwałcić po raz drugi Loreenę Ryen, siedemnastolatkę chodzącą do Szkoły Słodki Amoris. Zostały mu także postawione zarzuty zgwałcenia siedmiu dziewczyn, w tym trzy zabił, a jedna jest w szpitalu. Prosimy, aby żadna kobieta nie wychodziła wieczorem z domu.
          Dick uciekł? A jeśli znowu będzie się do mnie dobierał? Przecież jeśli przez niego nie żyją trzy dziewczyny, to on jest jeszcze bardziej niebezpieczny, niż myślałam. On jest nieobliczalny.
          Nagle zadzwonił mój telefon. Wzięłam go do ręki. Justin.
  
Lor : Hej.
tel : Loree, słyszałaś o Dicku?
Lor : Niestety...
tel : Proszę cię...Nie próbuj nigdzie wychodzić po zmroku. On będzie mógł znów spróbować...
Lor : Przecież wiem i tego się najbardziej obawiam.
tel : Mam tylko nadzieję, że go złapią.
Lor : Ja też...Boję się.
tel : Nie martw się. Jeśli ten chuj tylko cię tknie, to go zabiję, choćbym miał iść do więzienia na dożywocie.
Lor : Proszę cię, nawet tak nie mów.
tel : Przepraszam...Muszę kończyć. Pa. 
Lor : Hej...

          Bałam się i to jak cholera. Jak się pojawił w Nowym Jorku, jeszcze nie było tak źle, ale teraz mógłby mnie nawet zabić z zwykłem zemsty. W końcu w pewnym sensie przeze mnie siedział. Ale z Justem nie jest lepiej. W końcu to on go powstrzymał i on zadzwonił na policję. Czyli, że on też nie jest taki bezpieczny...
          Resztę dnia spędziłam na użalaniu się nad sobą. Oczywiście pogadałam jeszcze trochę z Danielem. Niestety kiedy wybiła dziewiętnasta dwadzieścia dwa, wszystko się zaczęło...
          Gdy siedziałam na kanapie, nagle podszedł do mnie mój brat, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął, a bym wstała. 
    - Co to jest?! - krzyknął i pokazał mi test...ciążowy?
    - No teścik ciążowy, a co? - zapytałam.
    - Co?! Ty się mnie pytasz co?! - krzyknął mi prosto w twarz. - Wynik testu jest pozytywny! Jesteś w ciąży, tak?! Przyznaj się!
    - Nie! Nie jestem w żadnej ciąży! - zaprzeczyłam. 
    - To może ja kurwa się dziecka spodziewam?! - warknął i jeszcze mocniej ścisnął mój nadgarstek. Syknęłam.
    - Daniel, uwierz mi... - szepnęłam. Do moich oczu cisnęły się łzy bólu.
    - Nie! - krzyknął. - Kłamiesz! Kłamiesz mi prosto w twarz! 
    - Przysięgam, że nie. Jestem dziewicą...
    - Jasne! Takich bajek mi nie wciskaj! Kto inny jak nie ty, mógł w naszym domu test robić?!
    - Może jakaś dziewczyna na twojej imprezie.
    - No szkoda tylko, że żadnej dziewczyny nie było! - warknął. Nie mogłam...Nic z tego nie rozumiałam. Ja na pewno w ciąży nie jestem. To musiał być ktoś inny...
    - Ja...nic nie rozumiem - szlochnęłam.
    - Nie udawaj, dobra?! Przyznaj się po prostu!
    - Ale to nie ja! Zrozum to w końcu! - krzyknęłam i wyrwałam się bratu. Wtedy, zrobił coś, co mnie zaskoczyło. Uderzył mnie w twarz tak mocno, że aż upadłam na kanapę. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z domu po drodze zgarniając klucze i kurtkę. Buty miałam już na nogach.
          Biegłam ulicą cała we łzach. Nie wiedziałam do kogo mogłam pójść. Na pewno nie wrócę do domu! A już na pewno nie teraz...Przychodziła mi do głowy tylko jedna osoba. Justin! Ale do jego domu miałam aż trzy kilometry. No normalnie to nie przeszkadzałoby mi to, ale... Dick. Trudno, przeżyję...może...
          Szłam powoli ze spuszczoną głową. Miałam rozcięty policzek od uderzenia, który cholernie bolał. Idąc do Justina, mój telefon dzwonił chyba co minutę i za każdym razem był to Daniel. Nie odbierałam. Czułam do niego urazę. Po pierwsze nie wierzył mi, a po drugie...pierwszy raz w życiu mnie uderzył. Gdyby to było lekko, jeszcze bym to jakoś przeżyła, ale nie, kiedy uderzył mnie z całej siły. W końcu przecież upadłam przez to na kanapę i mam rozcięty policzek. To jest normalne zachowanie brata?
          Do domu szatyna doszłam jakieś pół godziny później. Podeszłam do drzwi i cała we łzach zadzwoniłam. Chwilkę później otworzył mi Just. Gdy mnie zobaczył, widać było na jego twarzy szok.
    - Loree? Co się dzieje? - zapytał i wpuścił mnie do środka.
    - Jesteś sam? - również zapytałam, kiedy ściągnęłam kurtkę i buty.
    - Tak. Chodź do salonu. Wszystko mi opowiesz - odrzekł i pociągnął mnie wgłąb domu. Usiedliśmy na kanapie. Just cały czas się we mnie wpatrywał.
    - Daniel znalazł w łazience test ciążowy i myśli, że to mój. Próbowałam mu wyjaśnić, że może to jakaś jego znajoma na imprezie to zostawiła, ale żadnej kobiety wtedy nie było. Pokłóciliśmy, aż w pewnej chwili Dan...uderzył mnie - opowiedziałam i na samym końcu wybuchłam płaczem. Szatyn przycisnął mnie mocno do siebie.
    - To dlatego masz tą ranę na policzku? - zapytał cicho. Potwierdziłam to. - Zaczekaj, pójdę po jakiś plaster - oznajmił i zniknął mi z oczu. Przytuliłam do siebie poduszkę i czekałam. Szatyn wrócił po jakiejś minucie. Polał mi ranę wodą utlenioną i zakleił. - Trzeba zadzwonić do twojego brata i powiedzieć mu, że jesteś u mnie.
    - Nie! On wtedy zaraz by tu przyjechał, a ja nie chcę go widzieć na oczy - mruknęłam. - Jak się trochę pomartwi to mu się nic nie stanie.
    - Dobra, dobra - westchnął. - Niech ci będzie.
    - A gdzie jest Dylan? - zmieniłam temat.
    - Pewnie do dziewczyny poszedł - zaśmiał się.
    - A skąd te domysły? - uśmiechnęłam się.
    - Wolałabyś nie wiedzieć - zapewnił mnie. - To co robimy?
    - Zaśpiewaj coś - rozkazałam. - Widziałam gitarę w twoim pokoju, więc się nie wykręcisz - powiedziałam i szeroko się uśmiechnęłam. Justin mruknął coś pod nosem i zaprowadził mnie na górę. Usiedliśmy na łóżku.
    - Po co ja to robię...? - zapytał.
    - Dla mnie, bo mnie kochasz - odrzekłam i wyszczerzyłam się do niego. Chłopak westchnwziął gitarę i zaczął śpiewać.

Oh, misty eye of the mountain below
Keep careful watch of my brothers' souls
And should the sky be filled with fire and smoke
Keep watching over Durin's sons

         Dopiero teraz do śpiewu dołączył grę na gitarze. On miał na prawdę talent i to duży. Mogłam słuchać jego głosu wieki.
         Usiadłam naprzeciwko szatyna, łokcie oparłam o kolana, a brodę o dłonie i przyglądałam się mu z uśmiechem.

Oh, should my people fall then 
Surely I'll do the same
Confined in mountain halls
We got too close to the flame


Calling out father, oh,
Hold fast and we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side

Desolation comes upon the sky

Now I see fire
Inside the mountain
I see fire
Burning the trees
And I see fire
Hollowing souls
And I see fire
Blood in the breeze
And I hope that you'll remember me

And if the night is burning
I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out

Now I see fire
Inside the mountains
I see fire
Burning the trees
And I see fire
Hollowing souls
And I see fire
Blood in the breeze

(Just)
I see fire
(Loree)
Oh you know I saw a city burning
(Just)
Fire. And I see fire
(Loree)
Feel the heat upon my skin
(Just)
Fire. And I see fire
(Loree)
Oooooo...
(Just)
Fire
And I see fire burn auburn on 
The mountain side

          Spojrzeliśmy po sobie z uśmiechami.
    - Zadowolona? - zapytał i odłożył gitarę na bok.
    - Nawet nie wiesz jak - odrzekłam, przybliżyłam się do chłopaka i pocałowałam go namiętnie. - A tak w ogóle to dlaczego odszedłeś z muzyka? Przecież masz talent i to ogromny... - zasugerowałam. Szatyn westchnął.
    - Bo...mojego ojca zabił alkohol metylowy, a to właśnie on nauczył mnie grać na gitarze, pianinie i śpiewać. Po prostu wszystko związanego z muzyką mi go przypominało, a on nie żyje...przeze mnie... - powiedział i spuścił głowę.
    - Jak to przez ciebie?
    - To ja mu dałem ten pierdolony alkohol! Gdyby nie ja, on by jeszcze żył! - krzyknął i schował twarz w dłonie. Zaskoczył mnie. Nigdy nie opowiadał za dużo o sobie, a ja się niczego nie domyślałam. Czyli, że facet, z którym mieszka, to nowy partner jego matki? Pewnie tak.
         Zrobiło mi się okropnie żal Justina. Westchnęłam i przytuliłam się do niego. Na początku nawet nie drgnął, ale w końcu odwzajemnił uścisk i mocno przytulił mnie do siebie.
    - Sorry, że pytam, ale w takim razie ty mieszkasz z matką i jego partnerem czy jesteś całkowicie adoptowany? - zapytałam.
    - Mieszkam z matką i jej bratem. Właściwie, to teraz tylko z matką, bo jej brat wyprowadził się do swojej nażeczonej - mruknął cicho.
           W takim ścisku trwaliśmy chyba z...sama nie wiem ile. Kilka minut? Kiedy puściłam chłopaka, było widać na jego twarzy smutek.
    - No weź się rozchmurz - rozkazałam i wygięłam jego usta w uśmiech. Just spojrzał na mnie. - No co się tak patrzysz? Uśmieeech! - zawołałam. Szatyn, niechętnie, ale lekko wygiął kąciki ust w uśmiech.
    - Lepiej? - zapytał. Kiwnęłam głową.Szczerze, to wtedy nawet zapomniałam o tym co zrobił Daniel, ale to nie znaczy, że mu wybaczyłam. Byłam na niego wkurzona, jak nigdy. Jeszcze nigdy żaden facet mnie nie uderzył. No może nie licząc Dick'a, ale on to w ogóle był jakimś damskim bokserem.
    - Co robimy? - zapytałam i położyłam głowę na kolanach Justina. On zaczął gładzić moje włosy.
    - A co chcesz robić? - zapytał z uśmiechem i nachylił się nade mną.
    - Nie wiem. Głowa mnie trochę boli - powiedziałam. Just dotknął ręką mojego czoła.
    - Jesteś rozpalona - odrzekł z troską. - Zaczekaj, pójdę po jakieś leki. - powiedział i wyszedł z pokoju. Dotknęłam swojego czoła. Było okropnie gorące. Na oko jakieś trzydzieści dziewięć stopni. Szatyn wrócił po jakiejś minucie. Podał mi jakąś tabletkę. Z niechęcią, ale ją połknęłam. - Jak się czujesz?
    - Nie za dobrze - odrzekłam i lekko przymrużonymi oczami popatrzyłam na Justina. Widać było w jego oczach troskę. Teraz byłam pewna, że on, to ten jedyny. Jeszcze żaden chłopak się tak o mnie nie troszczył. Zawsze jak miałam jakiś problem i dzwoniłam do któregoś z moich byłych tylko po to, żeby się wygadać, to on zawsze mówił, że nie ma czasu, że ma jakąś sprawę i nie może gadać. Tak było ze wszystkimi. Praktycznie żadnego nie obchodziłam. Ale z Justem jest inaczej. Bardzo dobrze to widzę. Martwi się o mnie, pomaga mi...
           Z rozmyślań wyrwał mnie głos szatyna, który mówił, żebym się umyła i poszła spać, bo nie wyglądam za dobrze. Dał mi jeszcze jakąś swoją koszulę i poszłam do łazienki. Wzięłam długi, gorący prysznic i ubrałam czarną, ledwo zasłaniającą mi tyłek koszulę.Przeczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Szatyn siedział na łóżku i przyglądał mi się z uśmiechem.
    - Co się tak gapisz? - zapytałam i usiadłam obok niego.
    - Bo jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem - odrzekł i objął mnie ramieniem.
    - A ty jesteś pierwszym chłopakiem, który mi to mówi... - mruknęłam. - Mam ochotę oglądnąć jakiś horror.
    - Idź spać bo chora jesteś, a nie jakieś horrory będziesz oglą... - nie pozwoliłam mu dokończyć, bo namiętnie go pocałowałam. Szatyn oddawał każde pocałunki. W pewnej chwili oderwałam się od niego i złapałam go za rękę.
    - A teraz chodź oglądać horror - odrzekłam z uśmiechem i pociągnęłam chłopaka do salonu. Usiadłam wygodnie na kanapie, a szatyn szukał jakiegoś filmu. -  Masz Paranormal Activity Naznaczeni? - zapytałam. Kiwnął głową i wyjął płytę. Kilka minut później siedzieliśmy już na kanapie. Wtuliłam się w tors Justina i sama nie wiem kiedy, zasnęłam...

------------------------------------------------------

Ten rozdział nie wyszedł mi za bardzo :( Nie mogę obiecać, że następny będzie lepszy, bo w ogóle nie mam weny.

P.S. Proszę o komentowanie rozdziałów na moim drugim blogu tu.

I bardzo dziękuję osobom, które marnują swój cenny czas, żeby czytać to opowiadanie i to drugie :)

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział XVI Enjoy present pleasures in such a way as not to injure future ones.

          JA PIERDOLE! Znajomy mojego ojca rozwala system. Takie riposty strzela, że po prostu...jebłam i nie wstaję xD Dlatego też rozdział dodałam trochę później, niż miałam w planach. Musiałam się z niego i mojego ojca trochę pośmiać.
          No i jeszcze inne powody :
* pojechałam do Galerii Rzeszów
* ojciec kazał mi odśnieżać podwórko
* matka zajęła mi kompa.
          Dobra, nie przedłużam ( chodź i tak już to zrobiłam ). Rozdział :)
-------------------------------------------------------------

          Obudził mnie dźwięk budzika. No do jasnej ciasnej! Kto nastawił mi budzik w sobotę? A tak, to ja. Dni tygodnia mi się pomyliły...Ale skoro już nie śpię, przydałoby się wstać. I tak już nie ma szans, że zasnę ponownie. Wstałam więc i podeszłam do szafy. Ponieważ była ładna pogoda, postanowiłam ubrać pomarańczową koszulkę, niebieskie rurki i karmelowe trampki. Z wszystkim poczłapałam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam wcześniej przygotowane ciuchy i uczesałam włosy. Związałam je w kucyk, ułożyłam grzywkę i wyszłam z łazienki. Ty razem swe kroki skierowałam na dół, do kuchni. Zeszłam po schodach i zauważyłam, że w kuchni oprócz mojego brata, siedzi jakiś chłopak. No muszę przyznać, brzydki, to on nie był. Ej! Lor! Ogar! Przecież masz chłopaka!
          Gdy chłopak mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko.
    - Lor, już wstałaś? - zapytał mój brat.
    - Jakoś tak wyszło - odrzekłam i usiadłam obok chłopaka.
    - Tak wogóle, poznajcie się. To Loree, moja siostra, a to Ethan, znajomy - przedstawił nas Daniel.
    - Miło mi - powiedziałam z uśmiechem i podałam mu rękę. Odwzajemnił uśmiech.
    - I nawzajem - odrzekł i uścisnął moją dłoń.
    - To wy sobie pogadajcie, a ja idę do sklepu - oznajmił mój brat i wyszedł z domu. No fajnie, tylko o czym mam z nim gadać? Nie znam gościa. Znam tylko imię. E...Eden? Efhen? Elen? Nie...Ethan! Tak, Ethan! No, przynajmniej imię pamiętam.
    - Skąd się znacie z moim bratem? Ze studiów? - zapytałam i spojrzałam na chłopaka.
    - Z klubu. Nie studiujemy razem. Ja chodzę do ostatniej klasy szkoły sportowej.
    - Sportówka? Ciekawe...A jaki sport?
    - Piłka nożna.
    - To jak mój chłopak... - odrzekłam. "Mój chłopak". Brzmiało to tak...zajebiście? Podniecająco? Nie umiałam opisać tego uczucia.
    - A ty? Do jakiej szkoły chodzisz?
    - Słodki Amoris. Kojarzysz? Druga klasa.
    - Tia...chodziłem tam trzy lata.
    - To dlaczego już tam nie chodzisz?
    - Amber. Kojarzysz? Laska mi spokoju nie dawała. Całymi dniami sterczała pod moim domem, wydzwaniała do mnie, groziła każdej dziewczynie która tylko się do mnie odezwała. No psychopatka!
    - Eh...Wiedziałam, że jest dziwką, ale że do tego stopnia? Do tego muszę z nią do tej samej klasy chodzić...
    - Współczuje - powiedział i upił łyk swojej kawy. - Dasz swój numer? - zapytał. Ponieważ moją głowę zasłaniały drzwi lodówki, bo grzebałam w niej, uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Następy chce mój numer? Który to w tym miesiącu?
    - Jasne. Daj telefon, to ci napiszę - odrzekłam. Ethan podał mi telefon. Napisałam na nim mój numer i oddałam go chłopakowi. Ten w podziękowaniu uśmiechnął się do mnie. Właśnie w tej chwili do kuchni wszedł Daniel.
    - Lor, możesz nocować dzisiaj u jakiejś koleżanki czy coś? Zapraszam znajomych i robimy imprezkę - poprosił. Kiwnęłam głową. - Tylko nie próbuj w nocy chodzić do jakiś klubów.
    - Zostaw dziewczynę. Niech się zabawi z koleżankami - powiedział Et.
    - Nie wiesz o co chodzi - mruknął Daniel. - Rozumiesz? Masz mi się nie włóczyć.
    - Nie martw się. Przenocuję u Justina. On mnie na pewno dopilnuje - oznajmiłam i wyszczerzyłam się szeroko.
    - Nie wątpię. Tylko jak coś, to pamiętaj. Kup prezerwatywy - pouczył mnie.
    - Ty oczywiście tylko o jednym! - warknęłam. - A jak nie kupię, to co? Jak coś, to będę od niego żądać alimentów. I to wysokich...
    - Weź tak nawet nie żartuj! Póki mieszkasz ze mną, nie chce słyszeć o żadnych dzieciach! Jeśli urodziłabyś córkę i byłaby z charakteru taka jak ty, to normalnie bym z mostu skoczył. Nie wytrzymałbym z tobą i jeszcze do tego twoim klonem.
    - Ja pierdole! Jesteście lepsi niż kabaret - odrzekł Ethan i zaczął tarzać się po podłodze.
    - Dobra, dobra. Żartowałam. Jak na razie, nie mam zamiaru matką zostać - powiedziałam.
    - Mam nadzieję... - burknął Daniel. Pokręciłam głową z dezaprobatą, zjadłam śniadanie i wróciłam do pokoju. Postanowiłam zapytać Justa, czy pozwoli mi u siebie nocować. Wykręciłam więc jego numer i czekałam, aż odbierze...

tel : Halo? - usłyszałam zaspany głos.
Lor : Sorki, że tak wcześnie, ale mam pytanko.
tel : Jakie?
Lor : Mogę u ciebie nocować? Brat jakąś imprezę
urządza i mnie na noc z domu wyrzuca.
tel : Nie ma sprawy. Moi starzy są na delegacji.
Lor : Serio? Dzięki! Już myślałam, że będę musiała
na dworcu spać...
tel : No na to bym na pewno nie pozwolił...
Lor : Wiem, przecież wiem.
Muszę kończyć. Hej.
tel : Pap.

          I odłożyłam telefon. Spojrzałam jeszcze na zegar. Dziesiąta trzynaście. No dość długo śpi ten Justin. Chociaż co się dziwić. Dzisiaj w końcu sobota. 
          Z szafy wyjęłam małą torbę. Spakowałam do niej kilka potrzebnych rzeczy, zasunęłam ją i położyłam na łóżku. Później otworzyłam okno, usiadłam na parapecie, a nogi wystawiłam za okno. Przyglądałam się ludziom, którzy mijali mój dom. Jakiś dwóch chłopków, mniej więcej w moim wieku, zaczęło mi coś pierdolić, że ładna jestem i czym bym z nimi gdzieś nie poszła, ale powiedziałam "spierdalaj kutasie" i gościa zatkało. Jego kolega zaczął normalnie ryczeć ze śmiechu, a ten mu wtedy przywalił w tył głowy i poszli. Eh...że tacy ludzie w ogóle istnieją...
          Po kilku godzinach siedzenia i podziwiania widoków, zeszłam do kuchni, bo brat zawołał mnie na obiad. Zeszłam, zjadłam risotto, podziękowałam i wróciłam do moich czterech ścian. Położyłam się na łóżku, zamknęłam oczy i w tej właśnie chwili zabrzęczał mój telefon. Westchnęłam i wzięłam go do ręki.

Od : Justin♥
O której będziesz?
Około osiemnastej. Pasuje ci?
Spoko.
 Dylana nie będzie. Idzie do klubu. Wróci gdzieś około północy.
Eh...przy nim raczej nie pośpisz za długo :(
Oj kochanie, kochanie. To się zdziwisz...
Kiedyś, gdy jeszcze mieszkałam w Miami, moja matka wróciła
pijana do domu. Zaczęła się wywracać, przeklinać, a i tak się nie obudziłam.
Wybuchł by pożar, a i tak byś się nie obudziła xD Ty to masz mocny sen..
No coś w tym stylu :p
Dobra, kończę. Kasa na telefonie mi się kończy.
Ok. Do osiemnastej :)
Do osiemnastej :*

          Odłożyłam telefon na szafkę, by chwilę później rozłożyć się na całej długości i szerokości łóżka. Zaczęłam rozmyślać o wszystkim. O Justinie, o Kenneth'cie, nawet i o Dicku. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego faceci są tacy beznadziejni. Biorą sobie laskę na jedną noc, a potem niech wypierdala. Jasne, radź sobie sama. Kobieta zaczyna ufać jakiemuś facetowi, po jakimś czasie mu ulega i dopiero wtedy zdaje sobie sprawę z tego, że chłopakowi, któremu zaufała, zależy tylko na seksie lub po prostu zabawieniu się. No ja nie wiem jak można być tak podłym. Mam tylko nadzieję, że Justin nie okaże się byś jakim gnojkiem. No w każdym razie Iris go zna dość długo i wie jaki on jest. Niby nie zranił żadnej dziewczyny, ale na przykład ja mogę być tą pierwszą, prawda?
          Kurwa! Teraz, to ja testem podła. Powinnam zaufać mojemu chłopakowi, a zamiast tego mam jakieś wątpliwości. Powinnam zaufać Justowi. No w każdym razie nie zachowuje się zbyt fair wobec niego. Eh...powinnam mieć więcej zaufania do ludzi, ale ja nie mogę. Po prostu nie mogę. Tyle osób mnie skrzywdziło, że to w ogóle cud, że jeszcze komuś chodź troszkę ufam.

***

          Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi mojego pokoju. Czyli, że zasnęłam? Najwyraźniej.
          Podniosłam się, ziewnęłam, przetarłam oczy i spojrzałam w stronę drzwi. Stał w nich Mo i wesoło machał ogonkiem. Gdy zobaczył, że się obudziłam, wskoczył na łóżku i zaczął lizać moją dłoń. Mimowolnie się uśmiechnęłam, pogłaskałam go i spojrzałam na zegar. Osiemnasta trzynaście. Czyli, że powinnam już iść do Justina.
          Wstałam więc. Podeszłam do lustra i przeczesałam włosy. Następnie wzięłam do ręki torbę i zeszłam na dół. W salonie siedział Daniel.
    - Podwieziesz mnie? - zapytałam. Mój brat kiwnął głową i skierowaliśmy się do drzwi. Ubraliśmy buty, kurtki i poszliśmy do samochodu. Usiadłam na miejscu obok kierowcy i ruszyliśmy.
          Pod dom Justa dojechaliśmy jakieś dziesięć minut później. Pożegnałam się z bratem i podeszłam do drzwi. Zapukałam. Chwilkę później stanął w nich szatyn.
    - Hej - odrzekłam i pocałowałam chłopaka.
    - Hej. Wejdź - powiedział. Wyminęłam go i stanęłam w korytarzu. Był on koloru jasno-pomarańczowego. Po prawej stronie drzwi stała mała szafka na buty, a po lewej - wieszaki na ubrania.
          Ściągnęłam buty, kurtkę i ruszyłam za Justinem do salonu. Usiedliśmy na kanapie.
    - Co oglądamy? - zapytał.
    - A co masz? - podniosłam jedną brew do góry. Szatyn wstał i podszedł do szafki z filmami.
    - Co wolisz? Kryminał, romans, komedia czy.. - przerwał i popatrzył na mnie z wrednym uśmieszkiem. - Horror?
    - Nie! Tylko nie horror! - krzyknęłam i zerwałam się na równe nogi.
    - Oj przestań. Przecież to tylko film. Jak coś, to się do mnie przytulisz - oznajmił i wyszczerzył się do mnie tymi swoimi śnieżnobiałymi ząbkami.
    - Eh... - westchnęłam. - Niech ci będzie. Ale śpię z tobą.
    - No mi tam pasuje...
    - Erotoman - burknęłam.
    - Miło mi, Justin jestem.
    - A weź się przytkaj - mruknęłam. Just włączył film i usiadł obok mnie. Objął mnie ramieniem, ale ja je strąciłam.
    - Weź się już nie dąsaj. Tylko żartowałem - odrzekł. Nie odezwałam się. - No weź... - powiedział i zrobił maślane oczka. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szeroko.
    - Ale się nabrałeś - oznajmiłam. Szatyn zrobił obrażoną minę. Położyłam głowę na jego kolanach i oglądałam film. Justin głaskał moje włosy. Boże, po prostu się rozpłynęłam. jego dotyk był taki delikatny.
          Kiedy film się skończył, byłam przerażona. Jak ja nienawidzę horror'ów. Dosłownie cała się trzęsłam.
    - Zimno ci? - zapytał chłopak.
    - Tak właśnie reaguje po większości horror'ów - mruknęłam, podniosłam się i spojrzałam szatynowi w oczy. Widać było z nich zatroskanie.
    - Sorry...Gdybym wiedział, że tak zareagujesz...
    - Nie ma sprawy. Upij mnie, to wtedy strach minie - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.
    - Jasne...i znowu będzie "Justin Kanciastomordy", tak?
    - Yyyy...no? - kiwnęłam twierdząco głową. Justin uśmiechnął się do siebie i poczochrał mi włosy.
    - Jesteś głodna? - zapytał. Właśnie wtedy zaburczało mi w brzuchu.
    - Jak cholerka...
    - To chodź. Robimy naleśniki - odrzekł i nie czekając na moją odpowiedź pociągnął mnie za rękę. Weszliśmy do kuchni. Najpierw zrobiliśmy ciasto, potem usmażyliśmy, a na końcu doprawiliśmy i oczywiście zjedliśmy. Kiedy nasza kolacja była skończona, wybiła godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści dwa. Postanowiłam się więc odświeżyć zwłaszcza, że Justin wysypał mi na głowę całą torbę mąki. Oczywiście nie zostałam mu dłużna i oblałam go mlekiem. Kuchnie na szczęście "umył" pies szatyna.
    - Gdzie jest łazienka? - zapytałam. Chłopak wskazał mi na białe drzwi w salonie. wzięłam więc torbę i weszłam tam. Wzięłam długi, gorący prysznic, ubrałam piżamę składającą się z czarnej koszulki i szarych szortów i wróciłam do salonu. W tej właśnie chwili łazienkę zajął Just. Spędził w niej o wiele mniej czasu niż ja. Wyszedł z łazienki w samych szarych, dresowych spodniach do kolan, drapiąc się po głowie i rozglądając się wokoło.
    - Lor, nie widziałaś przypadkiem mojej koszulki? Taka biała - zapytał i spojrzał na mnie. No nie ukrywam, mięśnie to on miał i brzydki na pewno był. Wręcz przeciwnie.
    - Nie, a co? Koszulę zgubiłeś?
    - Najwidoczniej. Szkoda tylko, że innych nie mam - westchnął.
    - Dlaczego?
    - Pamiętasz, jak wczoraj dzwoniła do mnie matka, że Dylan jest pijany? - kiwnęłam głową. - Był tak spity, że podszedł do mojej szafy z ubraniami i oblał wszystkie sokiem jarzębinowym. - i znowu ten sok jarzębinowy.
    - Aaahaaa...to dlaczego masz jeszcze w czym chodzić? - zapytałam. - Jakoś do szkoły w jakiś szmatach chyba nie poszedłeś, prawda?
    - Eh...ukradłem Dylowi. Ale teraz zamknął pokój i wejść nie mogę. Pewnie myśli, że nie wiem, że ma w pokoju gazety porno - zaśmiał się i usiadł obok mnie.
    - Gazety porno? To zaszalał... - zachichotałam.
    - Nooo. Gdybyś widziała, co on jeszcze tam ma. No normalnie całe wyposażenie seksshop'u - oznajmił.
    - Czyli?
    - Jak już mówiłem gazety porno, kulki analne, wibrator - zaczął wymieniać. - jeszcze jakieś kajdanki wydziałem i chyba z cztery opakowania prezerwatyw. No niby ma dziewczynę, ale bez przesady - powiedział z lekkim obrzydzeniem.
    - Ja pierdole. Niby was znam, a nie wiem o was nic - odrzekłam. - A ta jego dziewczyna wie, co on ma w pokoju?
    - Jasne, że nie. Jakby ona to zobaczyła, to by na zawał padła - zaśmiał się.
    - Justin, zaprowadź mnie do swojego pokoju. Muszę go przeszukać, żeby mieć pewność, że jakiś erotoman nie jesteś - oznajmiłam.
    - Za kogo ty mnie masz? - zapytał oburzony. - Ale jeśli chcesz, to chodź. Od razu mówię, że na pewno nic nie znajdziesz - zapewnił mnie. Poszliśmy do pokoju szatyna. Zaczęłam przeszukiwać szafę, wszystkie szuflady, nawet pod łóżkiem szukałam, ale nie znalazłam nic w tym stylu.
    - Masz szczęście - mruknęłam i położyłam się na łóżku i schowałam twarz w poduszkę. - Spać mi się chceeeeee... - burknęłam i odwróciłam się. Teraz leżałam na plecach. Justin oparł swoje dłonie po obu stronach mojej głowy, pochylił się nade mną i namiętnie mnie pocałował. Oddałam go. Trwaliśmy tak dłuższą chwilkę, dopóki szatyn nie położył się obok mnie. W pewnej chwili chłopak objął mnie w pasie i wtulił się w moje włosy. Przykryliśmy się kołdrą i zasnęłam.

***

          Obudził mnie dźwięk tuczących się talerzy. Otworzyłam powoli moje oczy i zauważyłam, że obok mnie nie ma Justina, więc pewnie to on stuk jakiś talerz.
          Wstałam z łóżka, przeciągnęłam się i zeszłam do kuchni. Przy stole siedział Just, a obok Dylan pokazujący mu coś na telefonie.
    - Dzień dobry - odrzekłam i usiadłam obok mojego chłopaka.
    - Księżniczka już wstała? - zapytał Just z uśmiechem na ustach. Jak ja kocham ten jego uśmiech.
    - Jak widać - odpowiedziałam. Wtedy podszedł do mnie Dyl.
    - Zrobiłem wam zdjęcie, jak spaliście. Patrzaj - oznajmił i podał mi telefon. Było tak widać mnie i przytulonego do mnie szatyna. - Jak słodko wyglądaliście.
    - A co? Zazdrościsz? - zapytałam. Już miałam zacząć mu wypominać te gazety w jego pokoju, o których wspominał Just, ale wolałam nie poruszać tego tematu.
    - Nooo...Zazdrości, bo on musi się do prezerwatyw tulić - zaśmiał się Justin i pokazał bratu język. Widać było, że Dylan był zaskoczony. - Widziałem jakie skarby masz w pokoju.
    - Spróbuj komuś o tym powiedzieć, to zabiję - warknął. Prawie wybuchłam śmiechem.
    - Wyluzuj. Przecież brata nie wsypię...
    - Mam nadzieję - odrzekł i poszedł do swojego pokoju. Szatyn zaśmiał się.
    - Zatkało go - oznajmiłam.
    - Jak widać - powiedział Justin i położył dłoń na moim policzku. - Kocham cię...
    - Ja ciebie też - powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam chłopaka.

-------------------------------------------------------------

Mniej więcej tak wyglądało to zdjęcie zrobione przez Dylanka xD








A to stylówka :













No wydaje mi się, że rozdział nie wyszedł aż tak tragicznie. Mam nadzieję, że myślicie tak samo :)

P.S.No więc ponieważ jestem chamską i głupią pipą nie mającą swoich pomysłów, to zgapiłam gazetki porno od Ewy. Cuż...taka już jestem

P.S. Ponieważ jestem wredną i chamską pipą, to zgapiam pomysł Ewy o gazetkach porno. Cóż...chyba To coś stworzyli z myślą o mnie xD

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział XV All you need is love.

          Zdębiałam. Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony było to spełnienie moich marzeń, a z drugiej...kilka godzin temu zerwał ze mną chłopak, a ja się całuje z innym. Jak jakaś puszczalska. Ale nie mogłam się oprzeć. Nie w takiej chwili. W głębi duszy modliłam się, żeby to się nigdy nie skończyło.
         Kiedy Justin oderwał się ode mnie, oparł swoje czoło o moje i patrzył mi prosto w oczy. Uśmiechnął się do mnie lekko i położył dłonie na moich policzkach. Patrząc w oczy chłopaka, czułam się jak zahipnotyzowana. Nie mogłam, po prostu nie mogłam uwierzyć, że on mnie pocałował. Jeszcze kilkanaście dni temu szczerze się nienawidziliśmy, a teraz?
    - Loree, posłuchaj - zaczął szatyn i zamknął oczy. - Wiem, że to może wyda się głupie, ale...Ja cię kocham i...chciałem cię zapytać, czy zostaniesz moją dziewczyną. Rozumiem, jeśli powiesz nie, bo w końcu wczoraj zerwał z tobą chłopak i...
    - Tak - przerwałam chłopakowi i uśmiechnęłam się do niego. On na początku patrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem, ale kiedy dotarło do niego co powiedziałam, pocałował mnie i przytulił. Trwaliśmy w takim uścisku chyba z pięć minut. Kiedy wreszcie oderwaliśmy od siebie, spojrzałam chłopakowi w oczy i uśmiechnęłam się szeroko. W tej właśnie chwili zadzwonił telefon Justina. On uśmiechnął się do mnie przepraszająco i odebrał. Nie miałam pojęcia o czym rozmawiał, ale kiedy skończył rozmawiać, pokręcił głową z dezaprobatą.
    - Przepraszam, ale muszę iść. Dylan się spił i teraz się odgraża mojej matce, że skoczy przez okno.
    - Aż tak źle? Dobra, idź, bo jeszcze brata stracisz - powiedziałam z uśmiechem.
    - Ok, pa - odrzekł, pocałował mnie w usta i tyle go widziałam.
          Może to dziwnie zabrzmi, ale czułam, że Justin to ten jedyny. Zaraz po tym, jak Dick...próbował mnie zgwałcić, Justin mnie przytulił. Wtedy PIERWSZY raz w życiu czułam się tak bezpieczna, jak przy nim. Sama dobrze tego nie rozumiałam, ale w końcu miłość nie wybiera. Po prostu się w nim zakochałam, ale teraz tego nie żałuję. Wręcz przeciwnie. Czuję się wspaniale. Mam ochotę stanąć na środku ulicy i krzyczeć jego imię.
         W tej właśnie chwili w salonie znalazł się mój brat.
    - Co to był za chłopak? - zapytał i uśmiechnął się do mnie.
    - Chłopak - odrzekłam zadowolona.
    - A Kenneth?
    - Zerwał ze mną. Okazał się takim samym dupkiem, jak jego brat. Widać to jest rodzinne - odpowiedziałam.
    - Przykro mi...
    - Nie ma co rozpaczać. To nie był dobry pomysł, żebym z nim była. Znałam go zaledwie dzień, a już z nim chodziłam. To było po prostu chwilowe zauroczenie - wzruszyłam ramionami.
    - Ty to zmieniasz chłopaków, jak skarpetki - odrzekł, pokiwał głową i poszedł do kuchni.
    - Oj przestań. Co ja na to poradzę, że na jakiego chłopaka nie trafię, to on okazuje się dupkiem - burknęłam i poszłam do pokoju. To akurat była prawda. Nie mam szczęścia do chłopaków. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Justin nie będzie takim dupkiem jak Kenneth, czy nawet Dick. Nigdy nie trafiłam na chłopaka, który naprawdę by mnie kochał.
          Usiadłam na łóżku i oparłam się plecami o ścianę. Za mną do pokoju wbiegł Mozart i położył się obok mnie, kładąc swój pyszczek na moich udach. Zaczęłam go głaskać i wtedy właśnie mnie olśniło. Przecież Rozalia dzisiaj wyjeżdża! Chwyciłam telefon do ręki i wykręciłam jej numer. Po kilku sygnałach, usłyszałam w słuchawce głos dziewczyny.

tel : No hej! Dlaczego cię nie było?
Lor : Nie czułam się na siłach po wczoraj.
Ale nie dzwonie w tej sprawie...O której masz samolot?
tel : Właśnie! Nie uwierzysz, co się stało. Wpadnij do mnie
to ci wszystko opowiem.
Lor : Dobra, będę na pół godzinki.
tel : Ok, czekam.
          I rozłączyłam się. Telefon włożyłam do kieszeni i zeszłam na dół. Zgarnęłam ze stołu klucz i ubrałam kurtkę.
    - Wychodzę! - krzyknęłam.
    - Ok, ale przed osiemnastą masz być - rozkazał.
    - Dobra - odrzekłam i wyszłam z domu. Skierowałam się do domu białowłosej. Mieszkała ona jakieś pół godziny drogi ode mnie, więc nie miałam zamiaru marnować kasy na bilet. Wolałam się przespacerować i przemyśleć kilka spraw. Na przykład sprawa z Dickiem. Za niedługo dostanę wezwanie do sądu. W końcu jestem poszkodowana i będę musiała zeznawać. Chodź szczerze, nie podnieca mnie ta myśl. Będę musiała znowu oglądać na oczy tego zboczeńca i słuchać jego wykrętów.  Zacznie zaraz pieprzyć, że ja sama tego chciałam. Mam tylko nadzieję, że tamte dziewczyny, które zgwałcił jeszcze w Miami, będą zeznawać przeciwko jemu. Przecież on mógł je zastraszyć. Eh...nadzieja matką głupich...
          I jeszcze druga sprawa. Co takiego ważnego miała mi do powiedzenia Roza? Nic nie przychodziło mi do głowy. Ona, to mogła wszystko wymyślić, ale wnioskując po jej głosie, to byłą zachwycona.
          Kiedy w końcu doszłam pod dom białowłosej, podeszłam do drzwi i zapukałam. Chwilkę później w drzwiach stanęła wysoka, krótko obcięta kobieta o białych włosach. Zapewne matka Rozalii.
    - Dzień dobry. Jest Roza? - zapytałam i wysiliłam się na uśmiech.
    - Tak, jest w pokoju - odrzekła i przepuściła mnie w drzwiach. Weszłam do środka, zdjęłam kurtkę, buty i poszłam na górę. Gdy znalazłam się pod drzwiami do pokoju białowłosej, zapukałam i weszłam. W pokoju, na łóżku siedziała rozpromieniona Rozalia a obok niej Iris.
    - Co się dzieje? - zapytałam i usiadłam obok nich.
    - Nie wyjeżdżam! - krzyknęła białowłosa i mnie przytuliła.
    - Jakim cudem? - zapytałam zaskoczona. No nie mówię, cieszyłam się. W końcu to jest moja przyjaciółka.
    - Mieliśmy wyjechać z powodu pracy mojej matki, ale w ostatniej chwili ją zwolnili. Całe szczęście mama ma dobre wykształcenie, więc szybko znajdzie pracę - odrzekła Rozalia. Z jednej strony była prze szczęśliwa, że Roza zostaje, ale z drugiej...w końcu jej matkę zwolnili. Chociaż zdecydowanie przeważało szczęście. - Cieszysz się?
    - Ale cieszę się, że zostajesz, czy że zwolnili twoją mamę? - zapytałam. Białowłosa pokręciła głową i zrobiła facepalma.
"Za niedługo będziemy mieć dwóch Natanielów" - pomyślałam.
    - Eh...cieszysz się, że nie wyjeżdżam?
    - Co to za pytanie? Oczywiście, że tak! - krzyknęłam rozradowana.
    - Loree, co ty dzisiaj taka rozradowana? - zapytała ruda.
    - Aż tak to widać?
    - Taaaak...A teraz gadaj.
    - Eh...Justin mnie pocałował - odrzekłam. Próbowałam wyglądać na nieporuszoną, ale jak tylko o nim pomyślałam, po moich plecach przechodził przyjemny dreszcz.
    - Co?! Pocałował cię?! Serio?! - powiedziała, a raczej krzyknęła, Iris. Kiwnęłam głową. - A Kenneth? - no tak. Nie wiedzą, że ze mną zerwał.
    - Okazał się takim samym dupkiem, jak jego brat i rzucił mnie - powiedziałam obojętnie. Gdy zobaczyłam, że na twarzach dziewczyn maluje się zaskoczenie, dodałam. - Nie kochałam go. Zwykłe zauroczenie, wzięłam za miłość. Mam tylko nadzieję, że Justin nie będzie takim dupkiem jak reszta moich byłych.
    - Nie. Na pewno nie. On taki nie jest. Miał wiele dziewczyn, ale z żadną nie był po to, żeby "się zabawić". Oczywiście żadnej nie brał też za "tą jedyną". Na prawdę masz szczęście... - odpowiedziała rudowłosa. "Na prawdę masz szczęście". Zabrzmiało to tak, jakby miała mi za złe, że z nim chodzę. Tak jakby...była w nim zakochana.
    - Iris - zaczęłam. - Mam do ciebie pytanie. Tylko błagam, odpowiedz szczerze.
    - Ok.
    - Czy...Justin ci się podoba. Tylko proszę...szczerze - odrzekłam. Musiałam zapytać. Musiałam...
    - Szczerze? - zapytała. Kiwnęłam głową. Dziewczyna westchnęła. - Tak, podoba mi się. Ale cieszę, że jesteście razem. Może tego nie okazuję, ale chcę, żebyś byłą szczęśliwa. Po za tym on nigdy nawet na mnie nie spojrzał. Czasem najwyżej powiedział "cześć", ale to wszystko.
          Nie wiedziałam co mam robić. Czułabym się winna, gdybym dalej chodziła z Justinem, ale z drugiej strony kocham go i nie chcę go stracić.
          Westchnęłam i spuściłam głowę. Iris chyba zauważyła, że się zadręczam, bo położyła dłoń na moim ramieniu.
    - Wiem co ci chodzi po głowie Lor, ale nie myśl o tym. Podobałby mi się kilka tygodni, a potem by mi przeszło. To normalne. Nie powinnaś z nim zrywać z mojego powodu, no chyba że chcesz, żebym cię tłuczkiem do ziemniaków zatłukła. - zaśmiałyśmy się. - Na prawdę, jeśli jesteś z nim szczęśliwa, to zapomnij o tym co powiedziałam, bo stracisz wspaniałego faceta.
    - Ale Ir...
    - Żadne ale. - przerwała mi. - Ja wiem, że to nie "mój jedyny", tylko po prostu chwilowe zauroczenie, tak jak to było z tobą i Kenneth'em, i nie chcę ci niszczyć życia. Zrozum, że więcej kogoś takiego jak on, możesz nie spotkać.
          Iris miała rację. Kocham Justina, i nie powinnam...Ba! Nawet nie mogę z nim zrywać. Ale jednak będę czuć się głupio. Moja przyjaciółka się zakochuje, a ty nagle z Miami przyjeżdża jakaś idiotka i zabiera jej miłość życia. No ja na przykład od razu bym zabiła, gdyby jakaś laska zaczęła się do Justa dobierać.
    - Eh...masz rację. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie miało wpływu na naszą przyjaźń - oznajmiłam.
    - Ty głupia jesteś? Oczywiście, że nie! - krzyknęła.
    - Całe szczęście. Nie chciałabym, aby przez to skończyła się nasza przyjaźń - powiedziałam i przytuliłyśmy się.
    - Ej! A ja co to?! - zawołała zirytowana Rozalia. Zaśmiałyśmy się i przytuliłyśmy również białowłosą. Trwałyśmy w takim uścisku grupowym chyba z minutę, aż Iris zaczęło brakować powietrza. Wtedy się puściłyśmy i spojrzałam na zegar. Siedemnasta dwadzieścia dwa. Czyli, że muszę się zbierać.
    - Sorki dziewczyny, ale muszę iść. Brat kazał mi być przed osiemnastą.
          Zeszłam na dół, a dziewczyny za mną. Ubrałam kurtkę, buty, pożegnałam się i poszłam do domu. Akurat, znając moje szczęście, zaczął padać deszcz, a przez niebo przeleciała błyskawica. Jasne, niech mnie jeszcze strzeli.
          Szczerze, to nienawidziłam burzy. Akurat w jej czasie poznałam Dick'a. Eh...że musiałam mnie spotkać taki pech. Ubrałam na głowę kaptur i ruszyłam w stronę domu.
          Pod drzwi mieszkania doszłam kilkanaście minut później. Szybko otworzyłam drzwi, odwiesiłam kurtkę i powędrowałam do kuchni. Powiedzenie " Jak zgłodnieje, to wróci", sprawdziło się. Pewnie siedziałabym u Rozy do północy, ale poczułam burczenie w brzuchu.
    - Jest coś do jedzenia? - zapytałam i otworzyłam lodówkę.
    - Też się cieszę, że cię widzę. Tak, czuję się świetnie. Miło, że pytasz - powiedział mój brat.
    - Oj już przestań - mruknęłam i wyjęłam pomidora. Pokroiłam go na kawałki, położyłam na kanapki i poszłam z nimi do salonu. Włączyłam telewizor i usadowiłam swoje cztery literki na kanapie. Zaczęłam oglądać pierwszy lepszy program. Padło na "ekstremalny ranking zwierząt".
    - Samica modliszki zabija samca po odbyciu stosunku i zjada go... - mówił głos w telewizji. Zjada go? Ciekawe co powie potem swoim dzieciom.
"Mamo, a gdzie tata?"
"Zjadłam go, bo głodna byłam. Chcesz go poznać? To idź na łąkę. Jego głowa powinna być w moich odchodach" Tak, dzieci na pewno zrozumieją...
    - Te małpy uprawiają seks nawet na powitanie. Samce z samcami, samice z samicami, starcy z dziećmi... - mówił głos w telewizji. "Na powitanie"? Te małpy pojebało? Boże, jakie erotomany. I jeszcze swoje dzieci uczą czegoś takiego. Heh...chyba Dick jest z nimi spokrewniony.
         I tak właśnie komentowałam wszystkie zwierzaki. Zaczynając od żab, a kończąc na małpach i modliszkach. Kiedy program się skończył, wyłączyłam telewizję i poszłam do pokoju. Wzięłam prysznic, ubrałam się w piżamę i zasnęłam.

------------------------------------------------

Musiałyście tyle czekać na next, a i tak wyszedł jakiś gówniany. Sorki za to. Postaram się, żeby następny był lepszy. Po za tym mam dylemat do jakiego gimnazjum iść i na jaki język - niemiecki czy hiszpański. Eh...taka już jestem.

P.S.W bohaterach są zdjęcia Li, Charlotte, Amber i Kim. Zmieniłam też zdjęcie Justina xD
          

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział XIV What ma­kes the de­sert beauti­ful is that so­mewhe­re it hi­des a well.

          Jak ja mogłam się w nim zakochać? No jak! Przed chwilą zerwał ze mną chłopak, a ja się po kilku minutach zakochuje w nowym. To jest chore! Chociaż może nie...Pewnie po prostu do Kenneth'a czułam tylko chwilowe zauroczenie, to wszystko. Ale to nie zmienia faktu, że zrobiłam jedną z najgłupszych rzeczy w moim życiu. Zakochałam się w przyjacielu.
          Po pewnym czasie odsunęłam się trochę od chłopaka, ale nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co zrozumiałam. Dlatego cały czas siedziałam z spuszczoną głową.
    - Lepiej ci? - zapytał z troską.
    - T-tak - odrzekłam. Wtedy do pokoju wpadły dziewczyny.
    - Co się dzieje? - zapytała zdziwiona Rozalia.
    - Loree, powiedz im. Ja idę na dół. Zadzwonię na policję - oznajmił Just i wyszedł z pokoju.
    - Co?! Jaką policje?! - zawołała przestraszona białowłosa.
    - Po co?! Dick próbował mnie zgwałcić! - krzyknęłam i rozpłakałam się na nowo. Widziałam, że na twarzach dziewczyn rysowało się zaskoczenie. W pewnej chwili z pokoju wybiegła rudowłosa. Na pewno był to dla niej szok. Violetta powiedziała, że pójdzie za nią. Ze mną została Roza.
    - Loree, na prawdę mi przykro. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, to nie wpuszczałabym go do mojego domu. Przysięgam, że...
    - Rozalia, nie jestem na ciebie zła. Jestem zła na siebie, że zamiast udowodnić Iris kim na prawdę jest Dick, to ja sobie spokojnie siedziałam. Powinnam była zabić tego skurwysyna! - krzyknęłam i schowałam twarz w dłonie. Rozalia przytuliła mnie.
    - To nie tylko twoja wina. Mogłam ci pomóc przemówić Iris do rozumu - odrzekła cicho dziewczyna. - Wiesz, może lepiej chodźmy do niej. Na pewno jest załamana - zaproponowała białowłosa. Kiwnęłam tylko głową i poszłyśmy do pokoju Rozy, bo to w nim była Iris. Weszłyśmy powoli do pokoju. Iris siedziała na łóżku cała zapłakana, a obok niej Viola, która ją przytula. Zasiadłam obok rudej.
    - Iris, na prawdę mi przykro, ale ten dupek nie zasługuje na twoje łzy - powiedziałam cicho. Dziewczyna spojrzała na mnie i po chwili przytuliła mnie. Zaraz potem dołączyły do nas Roza i Violetta. Siedziałyśmy w takim uścisku do czasu, aż zadzwonił dzwonek do drzwi, czyli jakieś pięć minut. Oderwałyśmy się od siebie. Zauważyłam wtedy, że rudowłosa już nie płacze.
    - Nawet nie wiecie, jak się ciesze, że mam takie przyjaciółki jak wy - odrzekła Iris. Uśmiechnęłam się do niej szeroko. W tej właśnie chwili do pokoju weszli policjanci.
    - Dobry wieczór. Która z pań to Loreena Ryen? - zapytał jeden z nich.
    - To ja - odpowiedziałam. Policjant poprosił, aby dziewczyny wyszły z pokoju, bo chciał mnie przesłuchać. Dziewczyny wyszły z pokoju i wtedy zaczęło się przesłuchanie. Wypytali mnie o wszystko. Oczywiście powiedziałam im o tym, co chciał mi zrobić Dick i o dziewczynach, które zgwałcił. Podałam im ich dane. Później zaproponowali, że podwiozą mnie do domu, bo muszą porozmawiać z moim bratem. Oczywiście się zgodziłam. Ubrałam na siebie szybko te ciuchy, które miałam na imprezie. Pożegnałam się jeszcze z całym zgromadzeniem przyjaciół i pojechaliśmy do domu. Nie wiem co się potem działo z Rozalią i resztą. Pewnie przesłuchiwali ich.
          Kiedy stanęliśmy pod moim domem, funkcjonariusze zadzwonili do drzwi. Chwilkę później stanął w nich mój zaspany brat. Gdy zobaczył mnie w obecności policji, zaraz zaczął wypytywać co zrobiłam.
    - Proszę pana, pana siostra jest ofiarą próby gwałtu przez niejakiego Dick'a Wesley'a - oznajmił jeden z policjantów. Daniel zrobił wielkie oczy, jakby zobaczył ducha. Od razu wpuścił nas do domu. Mi kazał iść do pokoju, a sam zaprowadził mężczyzn do salonu. Oczywiście posłuchałam go. Kiedy znalazłam się w pokoju, od razu sięgnęłam do szały po piżamę. Składała się z długiej, różowej koszulki i białych, krótkich spodenek. Ubrałam ją szybko i usiadłam na łóżku. Oparłam się o ścianę, a kolana podciągnęłam pod samą brodę. Wcześniej zgasiłam jeszcze światło, żeby mnie nie raziło. Próbowałam jakoś zasnąć, ale nie mogłam. Powodem nie było to, że było mi niewygodnie. Powodem był Justin...Cały czas myślałam tylko o nim. O jego morskich oczach, które przyglądały mi się ze smutkiem. Nie mogłam, po prostu nie mogłam przestać o nim myśleć. Za nic w świecie. Już nawet zapomniałam o tej próbie gwałtu.
          Nagle drzwi do mojego pokoju zaczęły się uchylać. Jeszcze bardziej skuliłam się w sobie, a twarz schowałam w kolana. Poczułam, że po policzkach spłynęło mi kilka łez. Wtedy poczułam, że łóżku zaczyna się uginać, a chwilkę później ktoś przytula mnie do siebie. Był to Daniel. Wtuliłam się w ramię chłopaka i wtedy z moich oczu zaczęły wylewać się strumienie łez. Sama nie wiedziałam, dlaczego płakałam. Chyba z powodu Justina.
    - Loree, czy to był ten sam chłopka co kilka tygodni temu? - zapytał.
    - Tak - mruknęłam cicho.
    - Zabije tego skurwysyna - warknął i jeszcze bardziej przycisnął do siebie. Kiedy Daniel trochę rozluźnił uścisk, oderwałam się od niego. Byłam cała zapłakana. Brat spojrzał na mnie ze współczuciem.
    - Idź już spać. Jutro mi wszystko opowiesz - odrzekł, pocałował mnie w czoło i wyszedł z mojego pokoju.
          Kochałam swojego brata. Między innymi dlatego, że jeszcze zanim pokłócił się z moją matką i wyjechał, bardzo mi pomagał i mnie wspierał. Pewnie gdyby nie wyjechał, nigdy nie poznałabym Dick'a, nie zaczęłabym się z nim zadawać, a co za tym idzie, nie próbowałby mnie zgwałcić. Ale wtedy też nie poznałabym Justina. Więc lepiej, że wtedy wyjechał, czy nie? Sama nie wiem.
          Gdy wybiła godzina czwarta, postanowiłam, że wreszcie położę się spać. Westchnęłam, położyłam głowę na poduszce i przykryłam się kołdrą. Próbowałam zapomnieć o wszystkim i pogrążyć się w głębokim śnie. Po kilku minutach to mi się udało.

***

         Obudził mnie okropny ból głowy. Zaczęłam powoli otwierać oczy i wtedy zauważyłam, że leżę na podłodze. To wyjaśnia ten ból. Uderzyłam się w głowę.
         Cała obolała podniosłam się w podłogi i zeszłam do kuchni. Zauważyłam, że na stole leży jakaś kartka. Przeczytałam ją.

Na pewno nie czujesz się za dobrze, więc
nie musisz iść do szkoły.
Zrób sobie śniadanie. Będę około 16.00
Daniel.


         Kochany braciszek. Pozwolił mi nie iść do szkoły. Chociaż jak tak dalej pójdzie, to szkołę zawalę. Jak na razie mam więcej nieobecności, niż obecności. Najpierw nie poszłam bo byłam w szpitalu, później bo byłam załamana śmiercią Lie i taty, a teraz, bo dzień wcześniej prawie zostałam zgwałcona. No ja to mam zajebiste życie!
         Westchnęłam i podeszłam do lodówki. Wyjęłam z niej ser żółty i ketchup. Położyłam wszystko na blacie, a sama zaczęłam smarować kromki masłem, a następnie dawać ser i ketchup. Tak przygotowane kromki szybko pochłonęłam i wróciłam do pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym założyć i przy okazji spojrzeć na godzinę. Otworzyłam więc drzwi do pokoju i od razu dorwałam się do zegarka na telefonie. Wskazywał godzinę dwunastą. A więc za cztery godziny wraca Dan. Eh, co ja będę robić przez trzy godziny?
         Podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Wyjęłam z niej białą koszulkę z koniem, złote rurki i brązowe trampki. Z tym wszystkim poszłam do łazienki, w której wzięłam szybki, zimny prysznic. Następnie ubrałam za siebie ciuchy, a włosy związałam w wysoki kucyk. Ułożyłam jeszcze grzywkę i wyszłam z łazienki. Ponieważ nie wiedziałam co z sobą zrobić, zeszłam na dół i zaczęłam coś grać na pianinie. Padło na Jason Derulo - It girl.

I've been looking under rocks and breaking locks,
Just tryna find ya.
I've been like a maniac insomniac,
five steps behind you.
Tell them other boys, they can hit the exit,
Check please...
Cause I finally found the boy of my dreams
Much more than a Grammy Award
That's how much you mean to me!

Już chciałam śpiewać refren, kiedy poczułam, że ktoś siada obok mnie. Był to nie kto inny, jak Justin. Patrzyłam na niego zaskoczona, a ten uśmiechnął się do mnie i również zaczął grać. Nagle zaczął także śpiewać.

You could be my it girl
You're my greatest gift, girl
Lovin you could be a crime
Crazy how we fit girl
This is it girl
Give me 25 to life
I just wanna rock all night long
And put you in the middle of my spotlight
You could be my it girl
You're my biggest hit girl
Let me play it loud
Let me play it loud like..
(Loree)
Oh,oh,oh,oh
(Justin)
Let me play it loud
Let me play it loud like..
(Loree)
Oh,oh,oh,oh
(Justin)
Let me play it loud!
You can't help but turn them heads not giving them dead
Droppin like flies around you.
If I get your body close not letting go,
Hoping your about to,
Tell them other guys they can lose your number,
Your done,
They don't get another shot cause your love drunk,
Like a TV show playing reruns
Every chance I get
I'ma turn you on
(Loree)
You can be my it boy
You're the greatest girf,
Loving you could be a crime
Crazy how we fit boy
This is it
Give me 25 to life
I just wanna rock all night long
And put you in the middle of my spotlight
You could be my it boy
You're my biggest hit boy
Let me play it loud
Let me play it loud like..
(Razem)
Oh,oh,oh,oh
(Loree)
Let me play it loud
Let me play it loud like..
(Razem)
Oh,oh,oh,oh
(Loree)
Can't seem to stop you from runnin (runnin)
Through my (trough my) mind (mind)
Just keep it coming (coming)
Till I make you mine (mine)
(Justin)
You've got that something (something)
I wanna be with girl
(Loree)
I wanna be with boy
(Justin)
You're my greatest hit girl
(Loree)
You're my greatest hit boy
(Justin)
Just say this is it girl
(Loree)
Hey baby...
(Justin)
Don't you know you're my
It girl...
(Loree)
You could be my it boy
You're the greatest gift
Lovin you could be a crime
(Justin)
It's crazy how we fit girl
This is it 
Cause you're my it girl
(Loree)
I just wanna rock all night long
(Justin)
All night long...
(Loree)
And put you in the middle of my spotlight
You could be my it boy
(Justin)
You could be my it girl
(Loree)
You're my biggest hit boy
Let me play it loud
Let me play it loud like..
(Razem)
Oh,oh,oh,oh
(Loree)
Let me play it loud
Let me play it loud like..
(Razem)
Oh,oh,oh,oh
(Justin)
Let me play it loud!
Let me play it loud like
(Razem)
Oh,oh,oh,oh
(Loree)
Let me play it loud!
Let me play it loud like...

Kiedy skończyliśmy, patrzyliśmy na siebie z uśmiechami na ustach.
    - Nie wiedziałem, że umiesz tak śpiewać - odrzekł chłopak.
    - I nazwajem - odpowiedziałam. - Zaśpiewaj coś jeszcze.
    - Ciesz się, że przynajmniej tyle zaśpiewałem - powiedział i wstał. Złapałam go za rękę.
    - Proszę - poprosiłam i zrobiłam maślane oczy. Chłopak westchnął.
    - Dobra, ale to będzie po polsku - oznajmił i z powrotem usiadł obok mnie.
    - Znasz język polski? - zapytałam zaskoczona.
    - Tak. W Polsce mieszkają moi dziadkowie - powiedział i już miał zacząć grać, kiedy mu przerwałam.
    - Ej! Jak ty się tu dostałeś? 
    - Ale masz szybki zapłon - prychnął. - Usłyszałem jak śpiewasz, więc wszedłem. Drzwi były otwarte.
    - Wiesz, że to się zalicza do włamania? - zapytałam i podniosłam jedną brew do góry.
    - Wiem, a co? Zadzwonisz na policję? - zapytał z szyderczym uśmieszekiem. Jezu, w kim ja się zakochałam. Doszło do tego, że sama siebie nie rozumiem.
    - Nie. Tym razem ci daruje, bo inaczej mi nie zaśpiewasz. No więc? Na co czekasz? Śpiewaj! - rozkazałam i wskazałam na pianino. Chłopak pokręcił głową i zaczął grać. Chwilkę później dołączył i śpiew.

Rozszyfruj mnie, zdemaskuj blef
nie dowierzając unieś swą brew
Podejdź i sprawdź, co w rękach mam
Zburz jednym ruchem jak domek z kart
Starasz się zasnąć, zanim zrobi się znów jasno
Wciąż wierzysz, że przejrzałaś mnie
A patrząc z bliska widzisz najmniej

Życie jest małą ściemniarą,
Wróblicą, wygą cwaniarą
Plącze nam nogi i mówi: Idź!
Nie wierz, nie ufaj mi
Życie jest małą ściemniarą,
francą, wróblicą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi: Idź!
Wkręceni w zgubną nić
Wkręceni w zgubną nić

         Nie rozumiałam nic z tego co śpiewał, bo w końcu w życiu nie uczyłam się polskiego, ale wiedziałam, że ta piosenka jest piękna. A zwłaszcza w jego wykonaniu. Siedziałam i patrzyłam się na niego z lekkim uśmiechem. Byłam jak zahipnotyzowana...

Padał deszcz, tak jak dziś
Miałaś uchylone drzwi,
Stałem w nich niczym pies,
W zębach niosąc bukiet ściem.
Zatrzasnęłaś je na klucz
Wystawiłaś mnie na bruk
Choć rację masz, że nie znasz mnie.
Jak mogłaś tak dać wkręcić się?

Życie jest małą ściemniarą,
Wróblicą, wygą cwaniarą
Plącze nam nogi i mówi: Idź!
Nie wierz, nie ufaj mi
Życie jest małą ściemniarą,
francą, wróblicą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi: Idź!
Wkręceni w zgubną nić

        Just spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech i dalej wsłuchiwałam się w jego głos. Można powiedzieć, że zakochałam się w nim po raz drugi w życiu.

Wkręceni, wkręceni, wkręceni

Życie jest małą ściemniarą,
Wróblicą, wygą cwaniarą
Plącze nam nogi i mówi: Idź!
Nie wierz, nie ufaj mi
Życie jest małą ściemniarą,
francą, wróblicą, cwaniarą.
Plącze nam nogi i mówi: Idź!
Wkręceni w zgubną nić

          Kiedy skończył śpiewać, odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął. Odwzajemniłam to i patrzyłam się chłopakowi w oczy. Ten zaczął powoli się do mnie przybliżać. Ja zamknęłam oczy i lekko uchyliłam usta. Just położył jedną dłoń na moim policzku, a drugą opierał się o ławkę. Kiedy dzieliły nas tylko milimetry, owinęłam swoje ręce wokół szyi chłopaka. I właśnie wtedy pocałował mnie...

----------------------------------

Wiem, krótkie. I nudne też...Nie jestem zbytnio zadowolona z rozdziału, ale skoro go opublikowałam, to znaczy, że mogło być gorzej. Tylko proszę, nie zabijajcie mnie :(

Stylówka :


Proszę o komentarze. I przepraszam, że takie krótkie

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział XIII The good ti­mes of to­day are the sad thou­ghts of to­mor­row.

          Przecież to...Dick! Tak, to on! Czego on chce od Iris? Chce ją skrzywdzić tak samo jak mnie? Zemścić się na mnie uwodząc moją przyjaciółkę? Uwieść ją tak jak inne, a potem zgwałcić? Jeśli tak, to pożałuje tego!
    - Iris. Ale to...mój były - wydukałam. Dziewczyny spojrzały na mnie dziwnie. - Ten, który chciał mnie zgwałcić. Pamiętacie? Opowiadałam wam kiedyś. Iris, zerwij z nim. On cię skrzywdzi.
    - Loree, spokojnie, wiem o tym - odrzekła spokojnie rudowłosa. Spojrzałam na nią jak na idiotkę. - Powiedział mi o tym. On żałuje tego co ci zrobił.
    - On? Żałuje? I ty mu wierzysz? - prychnęłam.
    - Tak, wierzę! To, że on ciebie skrzywdził, to nie znaczy, że ja mam być następna.
    - Jeśli nie chcesz mnie słuchać jako "cioci dobra rada", to posłuchaj mnie jako przyjaciółki. Byłam z nim bardzo długi czas. Przez cały ten okres zdradzał mnie, chodź ja wiedziałam tylko o dwóch zdradach. Każdą mu wybaczyłam. To jeszcze nic. Później zaczął mnie wyzywać, bić i szantażować filmem, jak próbowałam odejść. Jakimś cudem mu go odebrałam i odeszłam od niego. Kilka dni później poznałam trzy inne dziewczyny, które traktował tak samo jak mnie. Dwie z nich zgwałcił, ale nie zgłosiły tego na policję, bo szantażował je filmem z gwałtu. I co teraz myślisz? Ze taki facet może się zmienić? - zapytałam krzykiem.
    - Ja nie myślę, ja wiem!
    - No to, że nie myślisz, to jest jasne. Jakbyś myślała, to byś od niego odeszła!
    - Posłuchaj! Wytrzymywałam to, ale teraz przebrałaś miarkę. Mam tego dość. Nie chcę cię więcej słuchać! - krzyknęła i wyszła z klasy trzaskając drzwiami. Wzięłam głęboki wdech i schowałam twarz w dłonie. Pierwszy raz się z nią tak ostro pokłóciłam. Nagle poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu.
    - Loree, myślę, że przesadziłaś. Ten chłopak mógł się dla niej zmienić. Może na przykład, nie obraź się, ale ciebie nie kochał i dopiero przy Iris wydoroślał.
    - I ty przeciwko mnie? - zapytałam zdenerwowana. - Przepraszam. Poniosło mnie.
    - Posłuchaj. Nie zważając na wszystko zawsze będziesz moją przyjaciółką i oczywiście musisz przyjść do mnie, ale myślę, że powinnaś ją przeprosić - odrzekła spokojnie białowłosa. Odwróciłam głowę w jej stronę i się uśmiechnęłam.
    - Masz rację. Dzięki. - przytuliłam Rozę i wyszłam z klasy w poszukiwaniu rudowłosej. Szukałam jej chyba z dziesięć minut, kiedy wreszcie zobaczyłam ją siedzącą na ziemi  przy drzwiach do klasy A. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam obok niej.
    - Posłuchaj...Chciałam cię przeprosić. Może masz rację i on się zmienił - powiedziałam cicho. Wtedy poczułam, że rudowłosa mnie przytuliła.
    - Ja też przepraszam. Powinnam cię zrozumieć. W końcu on cię skrzywdził - powiedziała smutno. Wtedy podeszłam do nas Rozalia.
    - Pogodziłyście się?
    - Tak - odrzekłyśmy razem.
    - Supcio! Ej, a co wy na to, żeby najpierw iść do jakiegoś klubu, a dopiero potem do mnie? - zapytała. Spojrzałyśmy po sobie.
    - Ja nie mam nic przeciwko. A co z chłopakami? - zapytałam i zmarszczyłam czoło.
    - Zgodzili się. Czyli, że jak to robimy?
    - Po prostu spotkamy się o dziewiętnastej w jakimś klubie.
    - Może być "Sullivan Room"? - zaproponowała Iris.
    - Myślę, że tak. To ja powiem chłopakom, a wy poszukajcie Violi.
    - Ok - odpowiedziałam i razem z rudowłosą ruszyłyśmy do klubu ogrodników. Przy jednym z drzew siedziała fioletowowłosa i rysowała coś w zeszycie. Usiadłam obok niej.
    - Ślicznie rysujesz - odrzekłam i uśmiechnęłam się do niej. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
    - Dz-dziękuje - odpowiedziała.
    - Viola, co ty na to, żeby najpierw iść do jakiegoś klubu, a dopiero potem do domu Rozalii? - zapytała Iris.
    - Ja nie mam nic przeciwko. Ale do jakiego klubu idziemy?
    - Sullivan Room. Wiesz, gdzie to jest? - zapytałam. Dziewczyna kiwnęła przecząco głową.
    - To przyjdź do mnie o osiemnastej trzydzieści i razem tam pójdziemy, ok? - zaproponowała rudowłosa. Violetta kiwnęła głową. Czyli, że z Violką załatwione. Wyszłyśmy więc z rudą z ogrodu i skierowałyśmy się do szkoły. Znalazłyśmy się w niej równo z dzwonkiem. Wzięłyśmy więc torby i weszłyśmy do klasy A. Usiadłyśmy w ostatniej ławce w środkowym rzędzie. Przed nami usiadła Rozalia z Violką.
    - I jak? Co chłopcy na to? - zapytałam cicho białowłosej.
    - Zgodzili się. Spotykamy się o dziewiętnastej przed klubem - odpowiedziała.
    - Ok.
          Reszta tej lekcji minęła dość szybko, zresztą tak, jak reszta. Kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek obwiastujący koniec lekcji, szybko pognałam do szatni. W końcu miałam mieć trening. Dawno już na nim nie byłam, bo w końcu leżałam w szpitalu calutki tydzień.
          Weszłam do szatni. Chłopców jeszcze nie było. Podeszłam do swojej szafki i wyjęłam z niej swój strój na przebranie. Były to krótkie spodenki koloru niebieskiego i koszulka z krótkimi rękawami koloru czerwonego w białe paski. A może białego z czerwone paski? Chuj wie. W każdym razie wszystko wzięłam do ręki i weszłam do toalety. Jakimś cudem była czysta, a nie tak jak ostatnio kibelek był cały brudny. Okazało się, że Patrick miał wtedy biegunkę no i...hokus pokus, czary mary i kibel osrany.
          Szybko ubrałam na siebie ciuchy, włosy związałam w wysoki kucyk i wyszłam z kabiny. Kiedy znalazłam się w szatni. walały się po niej sterty ubrać. Do tego Nick biegał w samych bokserkach krzycząc "Gdzie są moje spodnie? Oddawać moje gacie skurwysyny!". Oczywiście nie dało się przy tym nie śmiać.
    - Wolę nie wiedzieć, o co chodzi - odrzekłam i zaśmiałam się. Włożyłam swoje rzeczy do szafki, zamknęłam ją i poszłam na boisko. Chwilkę później znaleźli się na nim również chłopcy.
    - Siadajcie. Musimy omówić mecz, który odbędzie się na tydzień - rozkazał Justin. Usiedliśmy na trawie i zaczęło się omawianie. Kiedy myślałam, że wszystko jest ustalone, odezwał się Just. - Loree, musimy ci coś powiedzieć. Ponieważ na tym meczu nie mogą grać dziewczyny, zgłosiliśmy cię jako chłopaka o imieniu Alex Plos. Czyli będziemy musieli cię przerobić na chłopaka - oznajmił sztyn.
    - Spoko. Sama dam sobie radę. Już kilka razy tak robiłam w gimnazjum, ponieważ nie mogłam grać jako dziewczyna. Nigdy jeszcze nie poznali, że jestem dziewczyną - odrzekłam i wzruszyłam ramionami.
    - Serio? Czyli wszystko ustalone? Masz potrzebne rzeczy?
    - Muszę sobie kupić jakąś perukę i będzie git.
    - Ok. Czyli możemy już zaczynać rozgrzewkę?
    - Jasne.
          Trening minął na szybkiej rozgrzewce, torze przeszkód i krótkim meczu. Poćwiczyliśmy jeszcze celne strzały do bramki i mogliśmy iść. Ubrałam się więc szybko i popędziłam do domku. Kiedy się w nim znalazłam, wybiła godzina piętnasta sześć. Przywitałam się więc z bratem, zjadłam obiad i poczłapałam do pokoju, w którym szybko odrobiłam zadanie i zasiadłam wygodnie przed laptopem. Weszłam sobie na facebook'a, na którym pogadałam sobie chwilę z Max'em. Gdy nastała siedemnasta trzydzieści, zaczęłam się przygotowywać. Z szafy wyjęłam krótkie spodenki z flagą Ameryki, koszulkę, również z flagą USA i granatowe szpilki. Tak "wyposażona" poszłam do łazienki, w której wzięłam szybki gorący prysznic i umyłam głowę. Następnie wysuszyłam włosy. Kiedy były już suche, ubrałam wcześniej przygotowane ciuchy i wzięłam się na układanie włosów. Wyprostowałam je, ułożyłam i zrobiłam makijaż. Gdy wreszcie byłam gotowa, spojrzałam w lustro. Efekt mnie w pełni zadowalał.
          Wyszłam z łazienki i skierowałam się do pokoju. Zabrałam z niego telefon, trochę kasy i włożyłam do kieszeni. Poprawiłam jeszcze włosy i zeszłam na dół.
    - Wychodzę! - krzyknęłam wgłąb domu. Ubrałam jeszcze czarną ramoneskę i chwilkę później byłam w drodze do klubu.
         Przed budynkiem klubu znalazłam się jakieś pół godziny później. Wszyscy już na mnie czekali. Z wielkim uśmiechem na ustach podbiegłam do nich. Całe szczęście się nie wywróciłam, bo nie często chodzę w szpilkach, a co dopiero biegam.
    - Długo czekacie? - zapytałam, kiedy stałam już przy grupce przyjaciół.
    - Nie. Jakieś pięć minut. Idziemy? - zapytała Rozalia.
    - Też pytanie - odrzekła rozradowana Iris i pociągnęła mnie i białowłosą na rękę. Klub był cały zapełniony ludźmi. Do tego ten ogromny hałas.
    - Na trzeźwo to ja tu nie wytrzymam - oznajmiłam i złapałam się na głowę.
    - A kto mówi, że musisz być trzeźwa - powiedziała ruda z szyderczym uśmiechem i pociągnęła mnie w stronę baru. Wypiłyśmy jakiś alkohol i wróciłyśmy na parkiet. Przyznaję, że bawiłam się świetnie. Najgorsze było to, że co chwilkę do mnie i do dziewczyn przylepiały się jakieś pijane typki. Wtedy do akcji wkraczała święta trójca. Chociaż właściwie, to było ich dwóch. Byli to Dylan i Justin. Najpierw nasi kochani koledzy "grzecznie" prosili o odczepienie się od nas, a jeśli to nie pomagało, to zaczynało się od "Wypierdalaj od niej!", a kończyło na obitym ryju naszych niedoszłych adoratorów. No i jak nie lubić Justina i Dylana.
          Kiedy wybiła godzina dwudziesta druga, ledwo wywlokłam się na świeże powietrze. Byłam spita na maksa. Chociaż z naszą kochaną Iris nie było lepiej.
    - Bara bara bara, tiki tiki tak - mruczałam, kiedy byliśmy na ulicy.
    - Loree, więcej tyle nie pij. Alkohol ci szkodzi - pouczył Just, lecz ja go nie słuchałam i dalej śpiewałam.
    - Bierz co chcesz! Dziwkę weeedź! Juuustiinaaa teeeż! - krzyczałam na cały regulator. - Justin poczuł tamponyyy! O kurwa! - w pewnej chwili się wywróciłam. Rudowłosa próbowała mi pomóc, przez co sama się wywróciła.
    - SOS! SOS! Pomóżcie naaaam! - krzyczała. W końcu podszedł do nas Dylan i pokręcił głową z dezaprobatą. Nie miał wyjścia i pomógł nam wstać.
    - Jesteście gotowi? - zapytałam, kiedy byłam już na nogach.
    - Tak jest kapitanie - wymruczała Iris i złapałyśmy się pod ramię.
    - Nie słyszaałaaam!
    - Tak jest kapitanie!
    - Ooooo!
Kto ananasowy pod wodą ma dom?
Justin Kanciastomordy!
Gąbczasto-kanciasty i brzydki jak on?
Justin Kanciastomordy!
Kto grzyby i fale ze śmiechu chce gryźć?
Justin Kanciastomordy!
Ten jak ryba w wodzie poczuje się dziś?
Justin Gotowi? Kanciastomordy!
Justin Kanciastomordy!
Justin Kanciastomordy!
Justin Kanciastomordy!
Justin Kanciasta mordaaa! - śpiewałam i kiwałam się na różne strony razem z rudą. W czasie mojej piosenki nie było osoby, która by się ze mnie nie śmiała. Nawet niektóre osoby przejeżdżające samochodami obok nas zaczynały rechotać.
    - Dlaczego cały śpiewasz o mnie? - zapytał Just i zrobił obrażoną minę.
    - Bo ciem lubieł! - krzyknęłam i wskoczyłam chłopakowi na barana. Ten złapał mnie za nogi, żebym nie spadła. - Wio konikuu!
    - Loree, uspokój się, bo cię zwalę - zagroził szatyn.
    - Będę milczeć, niczym ściana!
    - Mam nadzieję...
          I to była prawda. Przez resztę drogi milczałam, jak nigdy. Ponieważ byłam okropnie śpiąca, wtuliłam się w ramię chłopaka i próbowałam zasnąć. Niestety przez to, że było mi zimno, nie dałam rady.
    - Jesteśmy na miejscu - odrzekł Justin. Westchnęłam głośno i zeskoczyłam z pleców szatyna. Wytrzeźwiałam już odrobinkę, bo nie kiwałam się już tak bardzo jak wcześniej i doszłam bez żadnej wywrotki do kanapy w salonie Rozy. Usiadłam na niej i oparłam głowę o poduszkę. Miałam prawie zasnąć, ale rozległ się dzwonek do drzwi. No kurwa! Zabiję tego skurwysyna, który przeszkadza mi w spaniu! Chwilkę później usłyszałam, jak ktoś wchodzi do salonu.
    - Proszę, poznajcie mojego chłopaka, Dicka - usłyszałam głos rudowłosej. Chłopaka! Dicka! Nie! Nie mówcie, że ona... - Zaprosiłam go, abyście mogli go poznać - Nie! Ja nie będę z tym dupkiem spała w jednym domu. Chłopak zaczął podchodzić do wszystkich po kolei i się z nimi witać. Do mnie podszedł na końcu.
    - Jeśli ją skrzywdzisz, to pożałujesz do końca życia - warknęłam do chłopaka, ale tak, aby tylko on słyszał.
    - Nie mam zamiaru jej skrzywdzić...Przynajmniej na razie - odrzekł z szyderczym uśmiechem i usiadł obok mnie.
    - To co oglądamy? O północy w Paryżu? - zaproponowała Rozalia.
    - Tak! - krzyknęły Iris i Viola.
    - Jeszcze jeden głos i przegłosowane. Loree? - zapytała białowłosa i zmarszczyła czoło.
    - Niech wam będzie - westchnęłam. Widać było na twarzach chłopaków niezadowolenie, lecz dziewczyny nie zwracały na to uwagi, tylko włączyły film i zajęły swoje miejsca.
    - Po co tu przyjechałeś? - szepnęłam do Dicka w czasie filmu.
    - Żeby cię zobaczyć kotku - powiedział i położył rękę na moim udzie, lecz ja szybko ją strąciłam.
    - Nie dotykaj mnie, bo powieszę cię za jaja na drzewie - syknęłam - Jestem pijana, ale zmysłów jeszcze nie postradałam.
          Przez resztę filmu siedziałam cicho. Kiedy wreszcie się skończył, wszystkie dziewczyny ryczały, oprócz mnie. Nie mogłam się skupić na filmie, kiedy siedział obok mnie ten zbok.
    - To jak wolicie spać? Wszystkie dziewczyny razem i chłopcy razem, czy wszyscy osobno?
    - Razem! - krzyknęłam.
    - Może lepiej, żeby Loree nie spała z nami. Boję się jej, kiedy jest pijana - szepnęłam Violetta.
    - I ty Brutusie przeciwko mnie? - jęknęłam. - Dobra, śpię osobno. Niech wam będzie. Dawać mi mój pokój - burknęłam. Rozalia pokazała mi sypialnię, w której spędzę noc. Dała mi jeszcze długą koszulę i szorty do spania. Koszulka i spodenki były koloru białego.
          Wzięłam więc wszystko i poszłam do łazienki, która była połączona z moją sypialnią i wykąpałam się. Następnie ubrałam piżamę, rozczesałam włosy i położyłam się spać.

***

         Obudziło mnie skrzypnięcie drzwi do mojego pokoju. Powoli otworzyłam oczy myśląć, że to już ranek. Jednak się myliłam, bo było bardzo ciemno. Myśląc, że tylko mi się wydawało, z powrotem zamknęłam oczy, lecz chwilkę później poczułam, jak ktoś skacze na moje łóżko. Szybko otworzyłam oczy. Zobaczyłam siedzącego na mnie okrakiem Dicka. Chciałam krzyczeć, lecz on zatkał mi usta ręką.
    - Dokończymy to, na czym skończyliśmy w Miami - odrzekł z szyderczym uśmiechem i zaczął całować mnie po szyi. Do moich oczy zaczęły napływać łzy. Zamknęłam je modląc się, aby to był tylko zły sen, lecz gdy je otworzyłam, byłam w tym samym pokoju co wcześniej razem z Dickiem. Nagle chłopak oderwał się od mojej szyi i próbował ściągnął ze mnie koszulkę, lecz ja się wierciłam i kopałam, przez co utrudniałam to szatynowi.
          Nagle ktoś odciągnął Dicka ode mnie i wymierzył mu cios prawym sierpowym. Nie był to kto inny, jak Justin. Kiedy szatyn próbował uciec, złapał go Dylan, wymierzył mu cios w twarz i zwlekł na dół. Wtedy podbiegł do mnie Just i usiadł na rogu łóżka.
    - Loree, zrobił ci coś? - zapytał z zatroskaną miną i ujął moją twarz w dłonie.
    - Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam cała we łzach i strąciłam dłonie chłopaka.
    - Spokojnie, to ja - odrzekł cicho i popatrzył mi się prosto w oczy. Nagle zadzwonił mój telefon. Szybko go chwyciłam w dłoń i odebrałam.

Lor : Halo?
tel : Loree? Dobrze, że odebrałaś. Muszę ci coś powiedzieć.
Lor : Kenneth? Po co ty dzwonisz o tej porze?
tel : Nie przerywaj mi! Chciałem tylko powiedzieć, że zrywam z tobą.
Bawiłem się tobą, ale teraz poznałem inną
laskę, dlatego koniec z nami?
Lor : Co? Myślałam, że jesteś inny!
tel : Każda tak myślała złotko. 
Nie dzwoń, nie pisz do mnie. Po prostu zapomnij!
Kończę, nara.

          Odłożyłam telefon na szafkę obok biurka, a sama spuściłam głowę i powstrzymywałam się od wybuchnięcia płaczem. Najpierw mój były próbuje mnie zgwałcić, a teraz zrywa ze mną chłopak, któremu na prawdę ufałam.
    - Loree, co się dzieje? - zapytał cicho Justin.
    - Co się dzieje?! Najpierw mój były próbuje mnie zgwałcić, a teraz zrywa ze mną chłopak! No wszystko w jak najlepszym! - krzyknęłam i wybuchłam płaczem. Wtedy szatyn przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Schowałam twarz w jego ramieniu i szlochałam. Dopiero teraz czułam się na prawdę bezpiecznie. Na prawdę! I wtedy zrozumiałam coś, co zmieniło moje całe życie. Zakochałam się w Justinie...

-----------------------------------------------

Hue hue! Loree się zakochała, Loree się zakochała! xD
Rozdział wyszedł taki nijaki. Podoba mi się jedynie końcówka, jeśli mam być szczera.

A teraz stylówka na imprezce :
 No więc tu macie styl i fryzurę. Oczywiście jeśli chodzi o włosy, to dłuższe i brązowe xD

A to ramoneska xD










Dawać mi tu opinie jeśli chodzi o rozdział. Wiem, że miał być wczoraj, ale nie zdążyłam go napisać. 
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba :)

P.S.Zdjęcie Dicka macie w bohaterach :)