piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział XVII In a multitude of words there will certainly be an error.

          Właśnie szłam ulicą. Dłonie miałam schowane w kieszeniach kurtki, a głowę spuszczoną w dół. Większość osób mijających mnie mogłaby pomyśleć, że czuję smutek, lecz było wręcz przeciwnie. Czułam się znakomicie. Sama nie wiedziałam dlaczego...Chyba słowa "Kocham cię" wypowiedziane przez Justina wywołały u mnie taką reakcję. Jeszcze nigdy te słowa nie wywołały u mnie takiego poczucia szczęścia.
          Kiedy wreszcie doszłam do domu, przekręciłam klucz w zamku i weszłam. Jakimś cudem dom był wysprzątany. Szczerze, to spodziewałam się, że gromada ludzi będzie spać w salonie, a po nim całym będą się tarzały puszki do piwie i pizzy. Jakimś cudem tak nie było.
    - Hej - krzyknęłam wgłąb domu. Nikt się nie odezwał. Zdjęłam więc kurtkę i buty. Następnie weszłam do kuchni. Siedział w niej mój brat. Właściwie, to siedział na krześle, ale głowę miał na stole i spał. Dobra, nie będę go budzić. Chociaż....Może jednak go obudzę. Podeszłam cicho do niego i nachyliłam się nad nim.
    - Ruszaj dupe i do roboty! - krzyknęłam. Daniel zerwał się na równe nogi.
    - Która godzina? - zapytał. Spojrzałam na zegar.
    - Dziesiąta trzy - odrzekłam.
    - To dlaczego ty jeszcze nie w szkole?
    - Bo dzisiaj niedziela - powiedziałam i pokręciłam głową z dezaprobatą.
    - No racja... - mruknął. - Idę się przespać.
    - Idź, idź - pogoniłam brata. Chwilkę później znikną na drzwiami swojego pokoju. Ja podeszłam do lodówki i otworzyłam ją. Wyjęłam mleko, a z szafki wyjęłam płatki i miskę. Podeszłam do stołu, usiadłam przy nim i zalałam płatki mlekiem. Szybko pochłonęłam śniadanie i usiadłam na kanapie w salonie. Włączyłam telewizję i zaczęłam oglądać jakiś film. Padło, znowu, na ekstremalny ranking zwierząt. O nie! Nie będę znowu słuchała o małpach zboczeńcach i niewyżytych seksualnie lwicach. Szybko przełączyłam program i zaczęłam słuchać wiadomości.
    - Z aresztu uciekł niejaki Dick Wesley, posądzony o wielokrotne gwałty i ich próby - mówił głos w telewizji. - Co? Dick uciekł? Słuchałam dalej. - W czwartek próbował zgwałcić po raz drugi Loreenę Ryen, siedemnastolatkę chodzącą do Szkoły Słodki Amoris. Zostały mu także postawione zarzuty zgwałcenia siedmiu dziewczyn, w tym trzy zabił, a jedna jest w szpitalu. Prosimy, aby żadna kobieta nie wychodziła wieczorem z domu.
          Dick uciekł? A jeśli znowu będzie się do mnie dobierał? Przecież jeśli przez niego nie żyją trzy dziewczyny, to on jest jeszcze bardziej niebezpieczny, niż myślałam. On jest nieobliczalny.
          Nagle zadzwonił mój telefon. Wzięłam go do ręki. Justin.
  
Lor : Hej.
tel : Loree, słyszałaś o Dicku?
Lor : Niestety...
tel : Proszę cię...Nie próbuj nigdzie wychodzić po zmroku. On będzie mógł znów spróbować...
Lor : Przecież wiem i tego się najbardziej obawiam.
tel : Mam tylko nadzieję, że go złapią.
Lor : Ja też...Boję się.
tel : Nie martw się. Jeśli ten chuj tylko cię tknie, to go zabiję, choćbym miał iść do więzienia na dożywocie.
Lor : Proszę cię, nawet tak nie mów.
tel : Przepraszam...Muszę kończyć. Pa. 
Lor : Hej...

          Bałam się i to jak cholera. Jak się pojawił w Nowym Jorku, jeszcze nie było tak źle, ale teraz mógłby mnie nawet zabić z zwykłem zemsty. W końcu w pewnym sensie przeze mnie siedział. Ale z Justem nie jest lepiej. W końcu to on go powstrzymał i on zadzwonił na policję. Czyli, że on też nie jest taki bezpieczny...
          Resztę dnia spędziłam na użalaniu się nad sobą. Oczywiście pogadałam jeszcze trochę z Danielem. Niestety kiedy wybiła dziewiętnasta dwadzieścia dwa, wszystko się zaczęło...
          Gdy siedziałam na kanapie, nagle podszedł do mnie mój brat, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął, a bym wstała. 
    - Co to jest?! - krzyknął i pokazał mi test...ciążowy?
    - No teścik ciążowy, a co? - zapytałam.
    - Co?! Ty się mnie pytasz co?! - krzyknął mi prosto w twarz. - Wynik testu jest pozytywny! Jesteś w ciąży, tak?! Przyznaj się!
    - Nie! Nie jestem w żadnej ciąży! - zaprzeczyłam. 
    - To może ja kurwa się dziecka spodziewam?! - warknął i jeszcze mocniej ścisnął mój nadgarstek. Syknęłam.
    - Daniel, uwierz mi... - szepnęłam. Do moich oczu cisnęły się łzy bólu.
    - Nie! - krzyknął. - Kłamiesz! Kłamiesz mi prosto w twarz! 
    - Przysięgam, że nie. Jestem dziewicą...
    - Jasne! Takich bajek mi nie wciskaj! Kto inny jak nie ty, mógł w naszym domu test robić?!
    - Może jakaś dziewczyna na twojej imprezie.
    - No szkoda tylko, że żadnej dziewczyny nie było! - warknął. Nie mogłam...Nic z tego nie rozumiałam. Ja na pewno w ciąży nie jestem. To musiał być ktoś inny...
    - Ja...nic nie rozumiem - szlochnęłam.
    - Nie udawaj, dobra?! Przyznaj się po prostu!
    - Ale to nie ja! Zrozum to w końcu! - krzyknęłam i wyrwałam się bratu. Wtedy, zrobił coś, co mnie zaskoczyło. Uderzył mnie w twarz tak mocno, że aż upadłam na kanapę. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z domu po drodze zgarniając klucze i kurtkę. Buty miałam już na nogach.
          Biegłam ulicą cała we łzach. Nie wiedziałam do kogo mogłam pójść. Na pewno nie wrócę do domu! A już na pewno nie teraz...Przychodziła mi do głowy tylko jedna osoba. Justin! Ale do jego domu miałam aż trzy kilometry. No normalnie to nie przeszkadzałoby mi to, ale... Dick. Trudno, przeżyję...może...
          Szłam powoli ze spuszczoną głową. Miałam rozcięty policzek od uderzenia, który cholernie bolał. Idąc do Justina, mój telefon dzwonił chyba co minutę i za każdym razem był to Daniel. Nie odbierałam. Czułam do niego urazę. Po pierwsze nie wierzył mi, a po drugie...pierwszy raz w życiu mnie uderzył. Gdyby to było lekko, jeszcze bym to jakoś przeżyła, ale nie, kiedy uderzył mnie z całej siły. W końcu przecież upadłam przez to na kanapę i mam rozcięty policzek. To jest normalne zachowanie brata?
          Do domu szatyna doszłam jakieś pół godziny później. Podeszłam do drzwi i cała we łzach zadzwoniłam. Chwilkę później otworzył mi Just. Gdy mnie zobaczył, widać było na jego twarzy szok.
    - Loree? Co się dzieje? - zapytał i wpuścił mnie do środka.
    - Jesteś sam? - również zapytałam, kiedy ściągnęłam kurtkę i buty.
    - Tak. Chodź do salonu. Wszystko mi opowiesz - odrzekł i pociągnął mnie wgłąb domu. Usiedliśmy na kanapie. Just cały czas się we mnie wpatrywał.
    - Daniel znalazł w łazience test ciążowy i myśli, że to mój. Próbowałam mu wyjaśnić, że może to jakaś jego znajoma na imprezie to zostawiła, ale żadnej kobiety wtedy nie było. Pokłóciliśmy, aż w pewnej chwili Dan...uderzył mnie - opowiedziałam i na samym końcu wybuchłam płaczem. Szatyn przycisnął mnie mocno do siebie.
    - To dlatego masz tą ranę na policzku? - zapytał cicho. Potwierdziłam to. - Zaczekaj, pójdę po jakiś plaster - oznajmił i zniknął mi z oczu. Przytuliłam do siebie poduszkę i czekałam. Szatyn wrócił po jakiejś minucie. Polał mi ranę wodą utlenioną i zakleił. - Trzeba zadzwonić do twojego brata i powiedzieć mu, że jesteś u mnie.
    - Nie! On wtedy zaraz by tu przyjechał, a ja nie chcę go widzieć na oczy - mruknęłam. - Jak się trochę pomartwi to mu się nic nie stanie.
    - Dobra, dobra - westchnął. - Niech ci będzie.
    - A gdzie jest Dylan? - zmieniłam temat.
    - Pewnie do dziewczyny poszedł - zaśmiał się.
    - A skąd te domysły? - uśmiechnęłam się.
    - Wolałabyś nie wiedzieć - zapewnił mnie. - To co robimy?
    - Zaśpiewaj coś - rozkazałam. - Widziałam gitarę w twoim pokoju, więc się nie wykręcisz - powiedziałam i szeroko się uśmiechnęłam. Justin mruknął coś pod nosem i zaprowadził mnie na górę. Usiedliśmy na łóżku.
    - Po co ja to robię...? - zapytał.
    - Dla mnie, bo mnie kochasz - odrzekłam i wyszczerzyłam się do niego. Chłopak westchnwziął gitarę i zaczął śpiewać.

Oh, misty eye of the mountain below
Keep careful watch of my brothers' souls
And should the sky be filled with fire and smoke
Keep watching over Durin's sons

         Dopiero teraz do śpiewu dołączył grę na gitarze. On miał na prawdę talent i to duży. Mogłam słuchać jego głosu wieki.
         Usiadłam naprzeciwko szatyna, łokcie oparłam o kolana, a brodę o dłonie i przyglądałam się mu z uśmiechem.

Oh, should my people fall then 
Surely I'll do the same
Confined in mountain halls
We got too close to the flame


Calling out father, oh,
Hold fast and we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side

Desolation comes upon the sky

Now I see fire
Inside the mountain
I see fire
Burning the trees
And I see fire
Hollowing souls
And I see fire
Blood in the breeze
And I hope that you'll remember me

And if the night is burning
I will cover my eyes
For if the dark returns
Then my brothers will die
And as the sky is falling down
It crashed into this lonely town
And with that shadow upon the ground
I hear my people screaming out

Now I see fire
Inside the mountains
I see fire
Burning the trees
And I see fire
Hollowing souls
And I see fire
Blood in the breeze

(Just)
I see fire
(Loree)
Oh you know I saw a city burning
(Just)
Fire. And I see fire
(Loree)
Feel the heat upon my skin
(Just)
Fire. And I see fire
(Loree)
Oooooo...
(Just)
Fire
And I see fire burn auburn on 
The mountain side

          Spojrzeliśmy po sobie z uśmiechami.
    - Zadowolona? - zapytał i odłożył gitarę na bok.
    - Nawet nie wiesz jak - odrzekłam, przybliżyłam się do chłopaka i pocałowałam go namiętnie. - A tak w ogóle to dlaczego odszedłeś z muzyka? Przecież masz talent i to ogromny... - zasugerowałam. Szatyn westchnął.
    - Bo...mojego ojca zabił alkohol metylowy, a to właśnie on nauczył mnie grać na gitarze, pianinie i śpiewać. Po prostu wszystko związanego z muzyką mi go przypominało, a on nie żyje...przeze mnie... - powiedział i spuścił głowę.
    - Jak to przez ciebie?
    - To ja mu dałem ten pierdolony alkohol! Gdyby nie ja, on by jeszcze żył! - krzyknął i schował twarz w dłonie. Zaskoczył mnie. Nigdy nie opowiadał za dużo o sobie, a ja się niczego nie domyślałam. Czyli, że facet, z którym mieszka, to nowy partner jego matki? Pewnie tak.
         Zrobiło mi się okropnie żal Justina. Westchnęłam i przytuliłam się do niego. Na początku nawet nie drgnął, ale w końcu odwzajemnił uścisk i mocno przytulił mnie do siebie.
    - Sorry, że pytam, ale w takim razie ty mieszkasz z matką i jego partnerem czy jesteś całkowicie adoptowany? - zapytałam.
    - Mieszkam z matką i jej bratem. Właściwie, to teraz tylko z matką, bo jej brat wyprowadził się do swojej nażeczonej - mruknął cicho.
           W takim ścisku trwaliśmy chyba z...sama nie wiem ile. Kilka minut? Kiedy puściłam chłopaka, było widać na jego twarzy smutek.
    - No weź się rozchmurz - rozkazałam i wygięłam jego usta w uśmiech. Just spojrzał na mnie. - No co się tak patrzysz? Uśmieeech! - zawołałam. Szatyn, niechętnie, ale lekko wygiął kąciki ust w uśmiech.
    - Lepiej? - zapytał. Kiwnęłam głową.Szczerze, to wtedy nawet zapomniałam o tym co zrobił Daniel, ale to nie znaczy, że mu wybaczyłam. Byłam na niego wkurzona, jak nigdy. Jeszcze nigdy żaden facet mnie nie uderzył. No może nie licząc Dick'a, ale on to w ogóle był jakimś damskim bokserem.
    - Co robimy? - zapytałam i położyłam głowę na kolanach Justina. On zaczął gładzić moje włosy.
    - A co chcesz robić? - zapytał z uśmiechem i nachylił się nade mną.
    - Nie wiem. Głowa mnie trochę boli - powiedziałam. Just dotknął ręką mojego czoła.
    - Jesteś rozpalona - odrzekł z troską. - Zaczekaj, pójdę po jakieś leki. - powiedział i wyszedł z pokoju. Dotknęłam swojego czoła. Było okropnie gorące. Na oko jakieś trzydzieści dziewięć stopni. Szatyn wrócił po jakiejś minucie. Podał mi jakąś tabletkę. Z niechęcią, ale ją połknęłam. - Jak się czujesz?
    - Nie za dobrze - odrzekłam i lekko przymrużonymi oczami popatrzyłam na Justina. Widać było w jego oczach troskę. Teraz byłam pewna, że on, to ten jedyny. Jeszcze żaden chłopak się tak o mnie nie troszczył. Zawsze jak miałam jakiś problem i dzwoniłam do któregoś z moich byłych tylko po to, żeby się wygadać, to on zawsze mówił, że nie ma czasu, że ma jakąś sprawę i nie może gadać. Tak było ze wszystkimi. Praktycznie żadnego nie obchodziłam. Ale z Justem jest inaczej. Bardzo dobrze to widzę. Martwi się o mnie, pomaga mi...
           Z rozmyślań wyrwał mnie głos szatyna, który mówił, żebym się umyła i poszła spać, bo nie wyglądam za dobrze. Dał mi jeszcze jakąś swoją koszulę i poszłam do łazienki. Wzięłam długi, gorący prysznic i ubrałam czarną, ledwo zasłaniającą mi tyłek koszulę.Przeczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Szatyn siedział na łóżku i przyglądał mi się z uśmiechem.
    - Co się tak gapisz? - zapytałam i usiadłam obok niego.
    - Bo jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem - odrzekł i objął mnie ramieniem.
    - A ty jesteś pierwszym chłopakiem, który mi to mówi... - mruknęłam. - Mam ochotę oglądnąć jakiś horror.
    - Idź spać bo chora jesteś, a nie jakieś horrory będziesz oglą... - nie pozwoliłam mu dokończyć, bo namiętnie go pocałowałam. Szatyn oddawał każde pocałunki. W pewnej chwili oderwałam się od niego i złapałam go za rękę.
    - A teraz chodź oglądać horror - odrzekłam z uśmiechem i pociągnęłam chłopaka do salonu. Usiadłam wygodnie na kanapie, a szatyn szukał jakiegoś filmu. -  Masz Paranormal Activity Naznaczeni? - zapytałam. Kiwnął głową i wyjął płytę. Kilka minut później siedzieliśmy już na kanapie. Wtuliłam się w tors Justina i sama nie wiem kiedy, zasnęłam...

------------------------------------------------------

Ten rozdział nie wyszedł mi za bardzo :( Nie mogę obiecać, że następny będzie lepszy, bo w ogóle nie mam weny.

P.S. Proszę o komentowanie rozdziałów na moim drugim blogu tu.

I bardzo dziękuję osobom, które marnują swój cenny czas, żeby czytać to opowiadanie i to drugie :)

9 komentarzy:

  1. zajebisty rozdział <3
    Danel ty męska szowinistyczna świnio jedna!
    o boże Dick na wolności
    tyle emocji!
    czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak sobie przeglądam twojego bloga i patrzę, że ktoś zaznaczył reakcję "co to ma być?"
      no jak to co?! kolejny rozdział nie widać?!
      ja pierdolę *załamuje ręce* niekompetencja niektórych ludzi mnie zadziwia :***

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Daniel, ty debilu *-* Jak cie dorwę, to bedzie z tobą źle... (Nie ma to jak grozić bohaterowi opowiadania xD)
    Kuźwa, Dick uciekł, jprdl! Coś czuje, ze Lor bedzie z nim miała niemiłe spotkanie... Oby wyszła z tego cało, albo Just ją uratuje :D
    Nie napisałam jeszcze, że świetnościowy rozdział ;) I czekam na next i błaaaaaagam cię (na kolanach) pisz szybko! Boje się o Liree...
    I jeszcze raz powiesz, że nie wyszedl za bardzo, to nogi ci z dupki powyrywam. Takie tam ostrzeżonko xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja uwielbiam Justina. ♥ A Daniel mnie rozjebał nie.. Ale pewnie ją przeprosi i wszystko będzie dobrze.
    Wgl jak czytałam to trochę w napięciu, że zaraz pojawi się Dick i będzie dupa :( i się martwie, że dorwał Dylana, bo przecież on też tam był. DOBRA! Nawet o tym nie myślę.
    Świetny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany... Ile emocji... Bardzo mi się podoba :). Dick uciekł z więzienia? żeby tylko w porę trafił z powrotem, a najlepiej jeszcze przechodził leczenie w szpitalu psychiatrycznym, gdyż jest on nieobliczalny i stwarza zagrożenie dla wielu kobiet w tym naszej Loree, gdyż będzie chciał się na niej zemścić chociażby przez to, aby skrzywdzić osobę na której jej najbardziej zależy, a może już zastawił pułapkę na Dylana? w końcu on też pomagał w jego ujęciu i oddaniu go w ręce policji.
    To co zrobił Daniel zwaliło mnie z nóg podniósł rękę na kobietę to zasługuje na potępienie i wcale się nie dziwię, że siostra nie chce go widzieć. Smutne jest też to, że jej nie uwierzył jak mówiła, że test ciążowy nie należy do niej, a przecież , gdyby ukochany naszej bohaterki w porę się nie zjawił to właśnie być może bohaterka byłaby teraz w ciąży. A więc skąd w takim razie w domu bohaterów powieść znalazł się test ciążowy skoro na tej imprezie nie było żadnej dziewczyny?. Przecież za nim za nim Dan zamieszkał z Loree to wcześniej jak wiemy z poprzednich rozdziałów mieszkała z tatą,siostrą Julie oraz z narzeczoną ojca, więc może w dalszych częściach dowiemy się tego iż ten test należał do Bellii i Dan z Loree dowiedzą się o istnieniu swojego przyrodniego rodzeństwa.-improwizuje, bo nic innego mi do głowy nie przychodzi :)
    Biedny Justin obwinia się o śmierć taty :(, ale on na pewno ucieszyłby się gdyby Just poszedł w jego ślady i został muzykiem :)
    Sitzu M

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział cudowny :D
    Trochę szkoda, że Justin zrezygnował ze szkoły muzycznej i ze jego ojciec nie żyje :/
    Zapraszam do przeczytania i skomentowania nowego rozdziału u mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy kolejny rozdział? :C

    OdpowiedzUsuń