sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział II Don’t you ever say I just walked away I will always want you

          Zauważyłam, że wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitkę. Upss...Lepiej będę się ewakuować.
    - Zaczekaj! - zawołał jeden z nich. Zacisnęłam mocno oczy, potem je otworzyłam i odwróciłam się w ich stronę. Chłopak podbiegł do mnie.
    - Hej, jestem Dominic. - jakby mnie to obchodziło - Umiesz grać w piłkę?
    - Trochę. Ja jestem Loree - odrzekłam i podaliśmy sobie ręce.
    - Miło cię poznać. Słuchaj Loree, nie chciałabyś grać w naszej drużynie? Bo wiesz, potrzebujemy jeszcze jednego zawodnika, a wiedzę że masz mocnego kopa. - Czy się zgodzę? Ty człowieku żartujesz? No jasne że tak. Zawsze marzyłam, żeby być w takiej drużynie, ale nikt nie chciał mnie przyjąć bo, cytuję, "jestem dziewczyną i jeszcze sobie połamię paznokcie". Masakra.
    - A inni się zgodzą? - zapytałam.
    - Zobaczy się. Chodź, przedstawię cię - powiedział i złapał mnie za rękę. Czym byliśmy bliżej, tym bardziej się bałam, że znowu zostanę odrzucona.
    - Chłopaki, to jest Loree - przedstawił mnie. - Co myślicie o tym, żeby przyjąć ją do drużyny? - zapytał.
    - Dziewczynę? Nie ma mowy! - zaprzeczył jeden z nich. Też miło cię poznać.
    - Nie przejmuj się nim. On tak zawsze. A tak w ogóle, jestem Max. A tamten to Justin - odrzekł i wskazał ręką na chłopaka, który był przeciwko przyjęcia mnie do drużyny. - A reszta to Dylan, Luke, Robert, Jeffrey, Jacob, Nick i Patrick - mówił i wskazywał na chłopaków.
    - To co? Przyjmujemy ją? - zapytał Luke.
    - Ja nie mam nic przeciwko - rzekł Robert, a za nim cała reszta.
    - Justin, przegłosowane - powiedział zadowolony Cuba. Wcześniej wymieniony tylko westchnął.
    - Dobra, dobra. Też się zgadzam - mruknął Justin. Taki przystojny, a zgred na maksa.
    - No więc dzisiaj damy ci spokój, ale trzy razy w tygodniu mamy po dwie godzinki gry i rozgrzewek - pouczył mnie Dylan.
    - Dobra, a dokładnie kiedy? - zapytałam.
    - Poniedziałek, wtorek, czwartek - odrzekł chłopak.
    - A o której?
    - Poniedziałek o piętnastej, wtorek o czternastej trzydzieści, a czwartek o trzynastej. Jak coś się zmieni, to do ciebie zadzwonię, ale napisz mi swój numer - powiedział i podsunął mi swoją rękę. Wyjęłam więc z torby długopis i napisałam Dominicowi swój numer.
    - Ok, to ja będę leciała. Cześć - powiedziałam.
    - Hej - odpowiedzieli chórem, a ja odeszłam. Czyli, że mam nowych przyjaciół. Ale najbardziej to wkurzający jest ten Justin. Normalnie jak Kastiel. Rozmawiałam z nim na przewie chyba z dziesięć minut i już mam go dość. Pan "wieczne PMS". Są normalnie jak dwie krople wody. No masakra.
           Stanęłam na przystanku i spoglądnęłam na plan jazdy autobusów. Następny mam za sześć minut. To już poczekam. Usiadłam więc na ławce i weszłam na facebook na telefonie. Napisałam jakiś post na tablicy mojej przyjaciółki z Miami i wtedy nadjechał autobus. Wow, cztery minuty przed czasem. Wsiadłam więc i zaczęłam szukać po kieszeniach mojego biletu. No super, nie wzięłam. A dupa, raz się żyje. Zaczęłam więc szukać jakiś wolnych miejsc. Zauważyłam tylko jedno obok jakiejś nastolatki, która cały czas siedziała odwrócona do dziewczyn siedzących za nią. Usiadłam więc obok niej.
          Gdy dojechałam na miejsce, pośpiesznie wysiadłam z autobusu i skierowałam się w stronę domu.Doszłam do niego jakieś dwie minutki później. Rozpromieniona otworzyłam drzwi i poszłam do kuchni.
    - Coś ty w takim dobrym humorze? - zapytała uśmiechnięta Julie.
    - Wyobraź sobie, że szłam obok boiska na którym w nogę grali chłopcy no i nagle ktoś źle kopnął piłkę i poprosili mnie, abym im podała. Kopnęłam piłkę tak mocno, że aż trafiła do brami i potem chcieli, żebym dołączyła do ich drużyny - powiedziałam i zaczęłyśmy piszczeć ze szczęścia. Nagle Lie nam przerwała.
    - Zaraz, zaraz. To ty lubisz piłkę nożną? - zapytała. Sobie przypomniała...
    - No jasne, że tak. Kocham ją! - krzyknęłam.
    - Wiesz, zazdroszczę ci. Będzie cię otaczało grono przystojniaków. Weź mnie naucz grać w piłkeeee! - krzyknęła zrozpaczona i padła na kolana.
    - Dobra, dobra. Uspokój się, bo i tak cię nie przyjmą. Potrzebowali tylko jednej osoby.
    - A szkoda...- powiedziała smutna i z powrotem usiadła na krześle.
    - No nie rób focha. Lepiej powiedz co mamy zjeść - oznajmiłam i zaczęłam szukać czegoś dobrego w lodówce. Uuu...a co my tu mamy? Trufle? Mvahahaha!
          Wyciągnęłam rękę i wzięłam pudełko z truflami do ręki. Zaczęłam je zajadać.
    - O, daj jednego - powiedziała Julie. Ja tylko zrobiłam minę w stylu "Zostaw moje trufle, bo gryzę". Tak, mam słabość do trufli, a wiem, że mój kochany tatuś robi najlepsze.
    - Nie dam! Moje trufle! - krzyknęłam i popatrzyłam gniewnie na dziewczynę.
    - Przynajmniej wiem, żeby nie zbliżać się do ciebie, gdy masz trufle w ręce - stwierdziła dziewczyna i zaczęła robić sobie jakąś kanapkę. Pobiegłam więc z moimi truflami na górę do pokoju. Pochłaniałam je tak szybko, że po dwóch minutach jakiś dwudziestu truflach nie było śladu. Za to zaczął boleć mnie brzuch.
    - Nigdy więcej trufli! - krzyknęłam i zeszłam do kuchni. - Daj coś na ból brzucha - powiedziałam do Lie i pogłaskałam się po brzuchu.
    - I co? Trufle ci zaszkodziły? - zapytała ze śmiechem.
    - Nie śmiej się, tylko daj jakieś krople żołądkowe - fuknęłam.
    - No niestety Loree, ale się skończyły. Musisz poczekać jeszcze około godzinki, aż tata wróci - powiedziała, tym razem, poważnie.
    - Kurwa - mruknęłam i wróciłam do pokoju. Położyłam się plackiem na łóżku i zamknęłam oczy. - Czuje się jakbym rodziła... - mruknęłam. - A więc muszę skończyć jeść tyle trufli i przestać gadać do siebie...No i znowu gadam do siebie. I znowu. I znowu. Dobra, muszę się zamknąć.

                                                                   ***

          Obudził mnie ciepły język na moim policzku. Otworzyłam powoli moje oczy.
    - Boże! Co tu robi ten pies?! - szybko się zerwałam i pobiegłam na dół, a pies za mną. - Co to jest? - zapytałam mojego ojca, gdy znalazłam się na dole.
    - Nasz pies - odrzekł spokojnie.
    - Ale dlaczego do wcześniej nie widziałam?
    - Bo uciekł, a przed chwilką wrócił. Ma na imię Mozart.
          Uklękłam przy psie i zaczęłam się mu przyglądać. Gdy ja przechyliłam głowę w prawo, to pies za mną, gdy w lewo, on także.
    - On jest rasowy? - zapytałam i przytrzymałam psu dłonią brodę.
    - Tak. Golden retreiver - odrzekł. - Chodź na kolacje.
          Spojrzałam na zegar. Godzina siedemnasta czterdzieści sześć. Usiadłam więc do stołu i zaczęłam jeść przygotowane spaghetti.
    - Julie, obiad! - zawołał. Chwilkę później obok mnie usiadła dziewczyna. Nagle poczułam ciepło na moim kolanie. Spojrzałam pod stół. Na moim kolanie spoczywała broda Mozarta.
    - Co? Głodny? - zapytałam. Pies tylko zaskomlał. Wzięłam więc jeden makaron ( nie wiem jak się odmienia ) i dałam psu. Ten zaczął go wciągać. Gdy zjadł go całego, na pyszczku miał plamę po sosie pomidorowym. Potem z powrotem położył łeb na moim kolanie i zaczął wpychać swój nos pod moją dłoń. Pogłaskałam go po mokrym i zimnym nosku i odszedł. Może wyjdę na idiotkę, ale wyglądało to, jakby mi podziękował. Dokończyłam więc moje spaghetti. Gdy skończyłam, to podziękowałam i poszłam do pokoju odrobić lekcje. Nie miałam zbyt dużo do zrobienia, więc po około pół godzinie skończyłam. Nie miałam co robić, więc postanowiłam zabrać Mozarta do parku. Ale najpierw potrzebuje smyczy. Tylko gdzie ona jest? Nie mam wyjścia. Muszę zejść z powrotem na dół i zapytać ojca.
    - Tato. mogę wziąć psa do parku? - zapytałam tatę. Ten siedział w jadalni i pisał coś na laptopie.
    - Ta - odrzekł nie odrywając się od pisania.
    - A gdzie smycz? - zapytałam i zaczęłam się rozglądać.
    - Przy drzwiach wyjściowych na wieszaku - odpowiedział. Poszłam więc do drzwi. Tak jak mówił, na wieszaku wisiała smycz. Wzięłam ją więc do ręki.
    - Mozart! Chodź! Idziemy na spacer! - zawołałam, a po około pięciu sekundach pod moimi nogami siedział zadowolony pies z wyciągniętym językiem i wesoło machającym ogonkiem. Zapięłam mu więc jego czarną smycz i otworzyłam drzwi. Pies spokojnie wyszedł i zaczekał na mnie.
          Szliśmy w stronę parku. Mo szedł bardzo spokojnie. Nie szedł ani na szybko, ani za wolno. Bardzo grzeczny piesek. Nagle zadzwonił mój telefon. Mama.

Loree : Halo?
Mama : Hej kochanie. Co tam u ciebie?
Loree : Jakoś leci. A jak tam u ciebie? Wszystko dobrze?
Mama : Tak, tak. Posłuchaj, jest może gdzieś obok ciebie ojciec, bo chciałabym z nim porozmawiać.
Loree : Niestety nie, bo jestem na spacerze. Coś mu potem przekazać?
Mama : Nie, nie. Za ile będziesz w domu?
Loree : Za jakąś godzinkę powinnam być.
Mama : To wtedy zadzwonię. No trzymaj się. Pa
Loree : Pa.

         Włożyłam telefon z powrotem do kieszeni i wtedy właśnie znalazłam się w parku. Szukałam jakiejś wolnej ławki, żeby usiąść. Zauważyłam jedną. Podeszłam więc i padłam na nią. Smycz Mo odpięłam. Niech sobie pobiega i porucha jakieś suczki. Nie no, żart.
         Wtem zauważyłam, że jakieś może trzydzieści metrów ode mnie zauważyłam znajomą twarz. Czy to..Tak, to Justin. Bawił się ze swoim psem. No jak się uśmiecha jest o wiele przystojniejszy niż z tym wiecznym PMS. Chyba mnie nie zobaczył. Siedziałam więc i mu się przyglądałam. Nagle odwrócił głowę w moją stronę. O kurwa! Chyba mnie zobaczył!

-------------------------------------------------------

Wyrobiłam się. Już się bałam, że nie zdążę, bo drukarka mi się zjebała i nie mogłam wydrukować zadania na polaka. Sorki, że dopiero teraz, ale i tak to cud, że jeszcze dzisiaj dodałam xD Następny gdzieś około poniedziałku czy środy.

11 komentarzy:

  1. Dobrze kojarze ze tytul to fragment piosenki Miley Cyrus - Wrecking Ball<3 ?
    Rozdzial boski *,*
    A Justin.. Czemu mam dziwne wrazenie ze tu bedzie jakies krecenie z nim? Xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudoski rozdział :D
    wstawisz zdjęcia chłopaków z drużyny?
    Ciekawe co mama Loree chciała przekazać i czemu w takim momencie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstawiłam zdjęcie swego rysunku, jest na końcu nowego rozdziału :)

      Usuń
  3. I coś tam coś tam WRECKING BALL ! :D
    Rozdział świetny. ♥ Ale się ucieszyłam, jak tu weszłam. :D
    I też czuje, że będzie coś między Loree, a Justinem, przecież dziewczyny kochają dupków. :D
    Jeszcze raz świetny rozdział. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam czekać do środy? O Matko Boska...
    A rozdział cudownoboskopiękny xD
    A dodasz zdjęcie Mozarta? Pieska Loree, oczywiście ;D
    Czekam na nexta =)

    OdpowiedzUsuń
  5. rozdział miód, malina i orzeszki
    koffffam i czekam na następny rozdział <3
    weny życzę i całuski >3<

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zobaczyłam że jest rozdział dostałam takiego banana na ustach jakiego nigdy świat nie widział ;>> O boże kocham twoje opowiadania <333
    Życzę weny :***

    OdpowiedzUsuń
  7. Super ;). Czekam na kolejny rozwój wydarzeń :). Tak mi się wydawało, że któryś z chłopaków będzie przeciwko przyjęcia Loreeny do drużyny, ale widzę, że na pozostałych chłopcach zrobiła dobre wrażenie i widać, że płeć nie ma tu nic do rzeczy mało tego traktują ją na równi z pozostałymi kompanami :D Wyjątkiem według mnie jest Dominic ;) wydaje mi się, że bohaterka powieści mu się podoba :), a co do Justina to,rzeczywiście charakteru przypomina Kastiela i na początku znajomości nie będę za sobą przepadać, ale z czasem okaże się, że mają ze sobą dużo wspólnego i tak naprawdę świetnie odnajdą się w swoim towarzystwie :) .A czy między nimi coś zaiskrzy?. No cóż czas pokaże :). Ale jak to mówią"Kto się czubi ten się lubi". Myślę też, że w wyniku wielu nieoczekiwanych wydarzeń zbliżą się do siebie jak choćby poprzez to iż w życiu Loree pojawi się były chłopak i w ten czas wspomniany chłopak stanie w obronie naszej bohaterki, ale pierwsze co to najlepsi przyjaciele człowieka zauważą, że ich właściciele mają się ku sobie i postanowią wywinąć im numer ;)haha np. Mo zobaczywszy swoją ukochaną-mam tu na myśli suczkę Justina i ta sunia zobaczywszy Mozatra pociągną ich za sobą i wspomniana para wpadnie na siebie ;). Coś ja w stylu "101 Dalmatyńczyków" :D.
    Lub też Justin będzie widział w niej tylko, że tak powiem kumpla i np. nasza Loree widząc wspomnianego chłopaka będzie cierpieć z powodu nieodwzajemnionej miłości. I w ten czas wsparciem dla niej będą przyjaciele z drużyny w tym wspomniany Pan Dominic, który tak jak ona będzie cierpiał z powodu miłości, której ona wobec niego nie odwzajemnia :)-, ale to w bardzoooooo dalekiej przyszłości :).
    A na chwilę obecną pierwszym celem głównej bohaterki będzie przekonanie do siebie wspomnianego już Pana Justina, że ona jest w tym co robi świetna i udowodnienie, że to iż jest dziewczyną nie przeszkadza w tym , żeby uprawiać tą dyscyplinę sportową :)
    A kolejny to dowiedzenie się razem z Lie jaka jest ta ważna sprawa o której bez włącznie chciała rozmawiać z tatą nie chcąc jej tego powiedzieć, a jestem pewna, że to jest coś związanego bezpośrednią z nią i z jej siostrą....
    Ehh....., ale mnie wzięło....... Dopiero drugi rozdział, a ja już się zastanawiam co będzie w przyszłych częściach zamiast skupić się na tym co jest tu i teraz :)
    Sitzu M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze, to sama nie mam pomysłu, co ta matka chciała powiedzieć :p Ale dzięki za kilka pomysłów xD
      Tylko błagam cię. Nie podsuwaj mi więcej pomysłów, bo ja sama chcę coś wymyślić. A właśnie. Dlaczego ty sitzu nie piszesz żadnego opowiadania, skoro masz tyle wspaniałych pomysłów i twoje komentarze są dłuższe niż moje rozdziały? No chyba, że ja czegoś nie wiem, jeśli chodzi i opoeiadanie...Gadaj mi tu jak na spowiedzi. od teraz nazywam się ksiądz Skwarek xD

      Usuń
    2. Hahaha :D co do podsuwania pomysłów to niestety tego nie mogę Ci obiecać ;), ponieważ jak wpadnę w trans to nie mogę przestać pisać dopóki nie skończy mi się myśl, a dlaczego moje komentarze są długie?szczerze nie mam zielonego pojęcia :)-, ale na pewno nie są dłuższe niż Twoje rozdziały bez przesady,ale dziękuję bardzo za tak miłe słowa :D.Dlaczego ty Sitzu nie piszesz żadnego opowiadania, skoro masz tyle wspaniałych pomysłów -haha:D. Kilka osób mi już to mówiło :)..Jak czytam czyjeś opowiadania jak na przykład Twoje to mam w głowie pełno pomysłów co będzie się działo, otwieram edytor i piszę to wszystko spontanicznie nie wiele myśląc, co mi ślina na język przyniesie czy też dając się podnieś chwili :). Próbowałam coś kiedyś napisać, ale nic z tego nie wyszło nawet teraz nie potrafię przelać tych myśli na papier kompletna dziura w głowie:D paradoks?. Mnie również do zastanawia ;). Ale ja sama znając siebie jak najlepiej, bo nikt Nas nie zna lepiej niż My sami- (nie licząc Naszych rodziców, bo to wiadoma rzecz :)) nie umiem odpowiedzieć na to pytanie :D
      Sitzu M.

      Usuń
  8. Rozdział świetny *-*
    Też sądzę że między Loree a Justinem coś będzie :3
    Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, bardzo mi się podoba chociaż to dopiero początek xD

    OdpowiedzUsuń